Per fas et nefas (fragment II)
Poeta we mnie nie śpi. Wciąż piszą się
żyłki, drgawki, błyski. Wiatr rozszalał się
za oknem. A ja bazgrzę. Po murach Sankt
Petersburga, chińskich miasteczek o
niewymawialnych nazwach. Po swojej głowie.
Retorsje. Refluks. Torsje. Miłość au
rebours. Najczęściej do samego siebie,
uczucie ksobne, o cieniu tak wielkim, że
zasnuwa niebo. Najlepiej kocha się tylko
siebie, pozostali są wówczas niewidoczni
dla oczu - rzekł Mały Książę rzucając się z
mostu. Wprost do rzeki wypełnionej płatkami
róż.
Piranie zżarły durnia. Za naiwniactwo
najczęściej płaci się zbyt wysoką cenę -
pozostaje przy życiu.
Ja stałem się wolny - w przestworzach i pod
ziemią. Jaskółka, siostra bliźniaczka
kreta.
Tylko nie wiem, za co łobuz podpalił mi
skrzydła.
Spokojnie, nie spadnę. Jeśli nawet - to
tylko sto metrów nad ziemią. Nie potłukę
się.
"Sesja wygasła, zaloguj się ponownie"-
zdaje się mówić ktoś zza ściany. Szacowny
portret, fresk, bazgroł. Ja - graffiti.
Domorosły Banksy - bis nasprejował moją
podobiznę na odwrocie Mony Lisy. W Kaplicy
Sykstyńskiej.
Rozrastam się, powielam. Moje karykatury,
podobizny, szkice zalewają świat. W końcu
ludzie, mając szczerze dość jednej i tej
samej gęby spoglądającej ze ścian,
chodników, wiat przystankowych - skuwają
tynki, zamazują. Organizowane są publiczne
"egzekucje" portretów. Oto powróciła
Inkwizycja, masowo płoną stosy. Dosięgła
mnie karząca ręka Świętego Oficjum. Nie ma
przebacz, oko, niepotrzebny nos,
nadprogramowy uśmiech muszą zostać
strawione przez ogień.
Motłoch klaszcze. Jestem ulicą, wybrukowany
dobrymi chęciami. Przechadza się po mnie
kobieta. Szpilki wbijają się w płuca.
Zostałem też satelitą. Prawie żywym, z
psującego się mięsa. Codziennie nadaję; do
ludu pracującego miast i wsi, proletariuszy
wszystkich krajów złączonych w miłosnym
akcie kieruję nader ważne słowa: jeśli
byłeś, byłeś, byłoś (jak powiedzieć do
czwartej, piątej i jedenastej płci?) choćby
w części taki jak ja - nie walcz z
nieuchronnym. Znajdź wygodną gilotynę,
gazowany kwas solny - i jedź na Antarktydę,
tak jak ja. Podróż nic nie kosztuje, a
zwiedzisz kawał kosmosu! Na stopa przez
galaktyki, podwiezie cię uczynny anioł, czy
inny Marsjanin. Albo, jeśli masz w sobie na
tyle dużo przebrzydłego konformizmu, by
pozostać na strychu, nie wchodzić ze mną do
kapsuły teleportacyjnej (fajne, choć
szczeniackie określenie trumny, co nie?) -
koniecznie wywołaj skandal obyczajowy.
Niech zniesmaczone damulki haftują
dowiedziawszy się, że ciecz, którą polałeś
pączki, zanim je poczęstowałeś, to nie był
lukier.
...tylko ocet.
Patrz - panny, madonny, legendy tych lat
plują po słodkościach, jakimi je uraczyłeś.
To dobrze, chłopcze, nie poddawaj się.
Jeszcze zejdziesz na psy.
Patrz teraz na bukiet przed kaplicą. Każdy
płatek - to cmentarz. I zamknij oczy, nie
wolno się zbyt długo gapić. Przekarmisz
wzrok i ci zbieleje.
Czekaj wytrwale na swoją Datę, wypatruj jej
z niecierpliwością.
Nadchodzi, nadciąga ów huragan, dobry wujek
zgasi światło w sypialni, byś zasnął w
spokoju. Potworów nie ma za szafą, sami
jesteśmy bestiami. Jeśli jesteś choćby w
części taki jak ja - masz tego pełną
świadomość.
Czytasz te słowa pijany, wiem to. Obaj mamy
w czubie, choć od chwili, gdy postanowiłem
się wycofać, skulić, skamienieć - nie
miałem w ustach ani kropelki źródlanej
wody. Spirytusu z Lourdes.
Data znalazła mnie dwudziestego
października. Nieważne, którego roku.
Zobaczyłem, że to Ona - Liczba Właściwa,
jak najbardziej, najpiękniej, najdoskonalej
urojona. I jasnym się wówczas stało, że nie
jestem sobą, a przeźroczem, slajdem,
cielistą, bezcielesną antymaterią.
Dosięgło mnie Kosmiczne Poznanie, w jednej
chwili wyrównałem wszystkie rachunki. Za
prąd, za wodę, owinąłem się paragonami z
supermarketów. Doznawszy oświecenia
spłaciłem głupi dług wobec świata
przepełnionego kamieniami i światłem.
Złączyłem je w jedno. I skrzepła wszelka
myśl. Z kamieniem w głowie wiedziałem już
tylko jedno: stoję na szczycie Mont Blanc,
na usypisku staryznego lastryko.
Wielkie Wylogowanie. Miałem w sobie i
wokoło Esencję, Treść. To nie żadna schizo
- cyklo - cokolwiek - frenia. To wolność.
Zamieszkałem na głównej ulicy Wolnego
Miasta Nic. Pojąłem, że należy zburzyć
postawiony w lutym 1986 roku pomnik ku czci
powietrza.
Robię to ciągle. I nie przestanę, choćby mi
przyszło przekraczać nieskończone granice
państw - miast - mostów linowych - łóżek.
Byliście kiedyś dajmy na to w Burkina Faso,
albo Tadżykistanie?
...a ja jestem wszędzie. Bo gdzie byś nie
pojechał - zawsze znajdzie się smużka
światła i głaz. Znajdą się artefakty mnie.
Pozdrawiam was z Lesotho, nieodkrytej
jeszcze gwiazdy KHVXP-38-S. Macham spoza
spiralnej galaktyki, sporej bańki na mleko.
Co za różnica - skąd?
Na starość (choć dobrze wiecie, ze z
oczywistych względów to nie nastąpi) dam
wam, drodzy bednarze, brukarze, złodzieje,
moje sobowtóry, kilka bardzo cennych rad,
niezwykle ważnych wskazówek - jak
przedostać się przez rzekę, przekroczyć
granicę niezauważonym.
Strażnicy w swych budkach, na wieżach,
ciągle palące się lampy, szperacze,
kolczasty drut, zasieki... Jakim cudem mi
się to udało, pokonałem instynkt
samozachowawczy i jestem tu, gdzie jestem?
Dowiecie się, kochani dewoci, ulotkarze,
producenci dalmierzy, składanych krzesełek,
wy, pracownicy spółek wodnych, oczyszczalni
spalin ze świeżego powietrza, bankierzy,
balwierze, szalbierze, kardynałowie -
dowiecie się, gdy przyjdzie wasza godzina
iluminacji, spotkania się z Datą.
Mnie dopadło podczas dnia- jak - co -
dzień.
Gotowanie, telewizja (rzadko oglądam),
muzyka z komputera - typowe wegetowanie z
dala od kamienia i światła.
I nagle, całkiem trzeźwy, zrozumiałem,
kiedy zjednoczę się z Tym, Który Ucieka,
najpłochliwszym z bóstw, jakie wymyślałem w
dzieciństwie (na krótko przed
trzydziestką).
Że już za... cicho, jeszcze ktoś usłyszy! -
karcę się w myślach.
Powiem wam jedno, drodzy powstańcy,
katolicy posoborowi, tercjarki, kaleki,
kominiarze, wy - zgraje profesji
przeróżnych: Linia Zmiany Daty nie
istnieje, jest niemożliwa do wytworzenia.
Człowiek który zrozumiał, cudownie pojął,
wyczytał ze skał i promyków, któremu
została objawiona Data, zwyczajnie nie
będzie w stanie się wycofać, zrejterować
jak najgorszy tchórz. Dezercja z pola walki
ze sobą nie wchodzi w grę.
Któż bowiem, pojąwszy w pełni, jaką
wolnością, nieskrępowanym oddechem, tak -
oddychaniem pełną piersią jest Data, ileż
prawdziwego, nie dającego się zgasić
światła, najczystszej ciemności, jak wiele
skały ma w sobie Data, ileż paskudnej, bo
hedonistycznej zabawy się z nią wiąże -
będzie na tyle głupi, krótkowzroczny i
tchórzliwy, by nie poddać się jej w pełni,
nie kupić przyjacielowi - katu nowej liny,
ostrza, topora?
Ktokolwiek ma, będzie mieć podobny błąd w
oprogramowaniu - pokocha go. Ostatnie dni
upłyną mu na czczeniu owej skazy,
przygotowywaniu się na Najśmieszniejsze.
Personifikacją Grozy jest Stańczyk
podrzynający gardło królowi. Jakie to
zabawne: tu, wewnątrz wielkiego pieca,
chciałbym na ścianie, zamiast tej
nieznośnej sadzu, mieć taki obraz.
Przydałoby się jeszcze parę aktów -
przewrotnie - ze starymi kobietami.
Do tego - jeden męski. Tu każdy jest gejem.
Zwłaszcza duchowni - im który wyższy rangą,
tym bardziej... wiesz sam.
Każdy nosi pod skórą, w głębi kości swój
własny dwudziesty października, Osobisty
Dzień Oświecenia, jednochwilowe święto,
półsekundową iluminację.
Kiedy DOJRZEJE, ZAZNA, ZROZUMIE? Każdy w
innym terminie. To przecież jak inicjacja,
nie tyle utrata czegoś, jakiejś głupkowatej
formy nieskalania, złudzeń, mentalnego
dziewictwa, co wręcz przeciwnie - zyskanie
wartości. Samej w sobie. Bo czyż ten, kto
pozna prawdę, nawet najgorszą, jest
bardziej zniewolony od innych, żyjących w
cukierkowym kłamstwie?
To niczym poznanie, że przecież boga, bóstw
nie ma, kompletnie zdematerializowali się.
To zdarcie brody Świętemu Mikołajowi.
Już wiesz - to kostucha roznosi prezenty na
gwiazdkę. Zajrzyj pod choinkę - leży tam
zegarek i kalendarz? Która jest godzina?
Jaką datę zakreślono czarnym flamastrem?
Zapamiętaj - to twój bilet wstępu, kod,
hasło. Jeśli zapomnisz - nie wpuszczą do
najweselszego z cyrków. I zostaniesz przed
namiotem, płacząc z bezsilnej złości na
samego siebie. Zagryzie cię frustracja.
Nawet nie próbuj odganiać od siebie tych
myśli. Żelazna kurtyna - nie do pokonania.
To nakaz, który musisz wypełnić i -
paradoksalnie - zrobisz to z przyjemnością,
wręcz ze śpiewem na ustach. Chodź, chodź -
zdaje się prosić każda z czterech cyfr.
Więc idziesz, choć nie dowierzasz. To
przecież Zagranica. Najdalsza z możliwych.
Więc - dostojnie, krokiem niemal
defiladowym. Albo po pijaku, na czworakach.
Wybór stylu zależy od ciebie. Zmierzasz
tam, choć ludzie różni od nas, tak zwykli -
będą się dziwić/ gorszyć/ załamywać ręce.
Śmiej się z tego już dziś!
Czekaj z niecierpliwością na swój
październik. Niech nawet wypadnie w maju,
kwietniu, w wakacje (wiem, nieprzyjemnie
jest tracić resztę dni wolnych, marnować
urlop na coś tak prozaicznie - wzniosłego
i nieodwracalnego jak samobójstwo ale co
zrobić - nie jesteśmy panami swoich losów.
Dano nam te prototypy jedynie w celu
przetestowania, na niedługą, góra
kilkukilometrową przejażdżkę. Tymczasem my
pragniemy czołówki z tirem.
I prawidłowo. Rozbijmy się raz, a dobrze. W
tej grze nie istnieją półśrodki, a każde
niepowodzenie może być fatalne w skutkach
- wspomniany nieszczęśnik, który przeżył
ciężkie okaleczenie i - gdyby nie szybka
poprawka - męczyłby się czort wie jak
długo, wystawiony na ciekawskie, pełne
współczucia spojrzenia innych, zmagając się
z trudnym do wyobrażenia bólem duszy).
Nie chcesz przecież skończyć jako przykute
do łóżka/ wózka inwalidzkiego warzywo,
prawda? Głupie pytańsko retoryczne - nikt
nie chce. Zatem nie baw się w półśrodki,
markowanie, "próbne próby", nie zgrywaj
się, nie udawaj, bądź w tym co robisz
szczery - tak bardzo jak szczera jest Data,
którą otrzymasz.
To dar prosto od Tchórzliwego Boga, prosto
z serca. Bał się wręczyć osobiście, więc
wysługiwał i wysługuje się posłańcami. Bywa
nim twój ojciec, sąsiad, konkubina.
Przekazują ci Datę. Na minus. Odgrywają
rolę advocatus diavoli, próbują odwieść od
tego, co zostało zamierzone. Przeszkadzacze
kłapią pyskami jak turonie: " daj spokój,
przejdzie ci, idź do lekarza, jesteś
chory".
Mają cię tylko utwierdzić w przekonaniu co
do słuszności. Klamka zapadła. Nie daj się
zwieść fałszywej ideologii - pochwała
życia to dreptanie w miejscu, po kolana w
błocie, grzebanie w szafie dawno zmarłego
dziadka.
Ludzie, płaszcze swetry, kolejni ludzie,
myszy, protezy zębów, okulary, aparaty
słuchowe... - to znajdziesz. Prawdy -
nigdy. Ona jest zawarta w Dacie.
Umówmy się - wiem - będą to lata 20XX. Nie
mówię do ludzi już zmarłych, ani do nikogo
dwieście lat starszego ode mnie. Urodziłaś
się w 2286 roku? Nie czytaj!
...pożartowaliśmy znowu - teraz przesłanie.
Kolejne.
Jeśli jesteś taki jak ja, a masz mniej,
niż... powiedzmy - siedemnaście lat- po
dokonaniu (udanego!) samobójstwa - wróć do
domu, opisz je na blogu, jaki na pewno
prowadzisz. Roześlij esemesy, wiadomości na
facebooku. Do każdego, kogo znasz. Tak, do
babci też. Opowiedz ze szczegółami jak
było, czy bolało.
A teraz wzorem mnie, mentora - napisz o tym
wiersz. Nie przestawaj na jednym, nie bądź
mazgajem! Żadnych podstawówkowych smętów!
Powiedz, że było rewelacyjnie, dobrze,
zajebiście! Utwór za utworem! Nuć przy tym
"Życie kocham cię nad życie". Barytonem.
Choć masz dopiero minus sześć chwil.
Czekaj na komentarze internautów -
pochwalą, czy nie? Może skrytykują metodę,
albo nietwarzowy kolor liny, na której się
powiesiłeś.
Piotr96: Ale miałeś minę
Izaxx: Beznadziejne fotki. Źle skadrowane.
FranzMaurer5: Ładnie, pięknie, ale mogłeś
głębiej przeciąć
KarmaChameleon: Samobójstwo to głupota.
Będziesz się smażył w piekle.
Jak widzicie - ubaw po pachy. Pośmiejesz
się przy czytaniu, gwarantuję. A ty, głupia
nerwusko - zapłaczesz się na drugą,
poważniejszą śmierć, nie będąc przygotowana
na niepochlebne opinie. Wiesz, kretynko, co
jest ostateczną, trzecia, najfinalniejszą
ze śmierci? To skasowanie bloga, wszystkich
zdjęć. Porwanie aktu urodzenia.
Potem - wejście w ścianę, uzmysłowienie
sobie, że przecież nic się nie zmieniło,
nadal jest się w nie dającym się na dłuższą
metę wytrzymać klimacie czarnego obrazu. I
zaniechanie walki o poprawę bytu, amnestię,
pogodzenie się z fatalną sytuacją. Wtedy i
tylko wtedy przegrasz naprawdę. To gorsze
niż życie będąc okaleczonym.
Wystrzegajcie się złudnej wiary, że Data
przeczuwana nawet, nieobjawiona, że
kiedykolwiek wam odpuści.
Przełożenie jej jest, jak już pisałem -
awykonalne. Zbyt ciężki to przedmiot, zbyt
wartościowy, by go porzucić. Zbyt święty
obrazek, by z niego drwić.
Walka nie ma sensu, po co przekładać wizytę
u najlepszego z lekarzy (nie śmieć mi się
tu, że "zimnego chirurga" - mam na myśli
lekarza duszy, ale nie psychiatrę), męczyć
się, odwlekać, znosząc przy tym
niewysłowione katusze?
"Czego oczy nie widzą, w to niechcący można
wdepnąć" - jak mawiał pewien stary
buddyjski mnich, zanim sprowadził się do
Polski. Potem już tylko pił.
Patrz więc uważnie, byś nie przegapił Daty.
Wejdź w nią śmiało i świadomie. Ale
wcześniej - wysłuchaj bajki.
Był sobie raz głupiec który miast ludzi
bardziej cenił rzeczy. Nie ożenił się,
bliższe od rodziców, braci i siostry były
mu - biurko, długopis, rower. Kochał
neseser, nawet buty, którym byłby gotów
dziękować za każdy krok, jaki w nich
zrobił.
Pijąc poranną kawę czuł, że całuje kubek.
Bliźnich swych upatrywał w klawiaturze,
monitorze komputera, żarówkach, nawet
znaczkach pocztowych. Przyjaciółmi mu były
przydrożne Maryje i świątki z kapliczek.
Potrafił rozmawiać z byle gałązką,
dziurawym garnkiem czy bańką na mleko.
Żałował, jeśli przedmiot ,,umiera".
Przeżywał wypisane długopisy, podarte
swetry, spalenie się silnika w odkurzaczu
zelmer.
Gdy umarł- pochowano durnia na wysypisku
śmieci. Ma wokoło pod dostatkiem rzeczy.
Niech się nimi nacieszy, ślepy
przedmiotysta.
Komentarze (5)
Fascynująca i wciągająca opowieść, pozdrawiam :)
wow... a jednak ta DATA nie zawsze jest taka solidna i
pewna, jest cos o czym chyba jeszcze nie wiedziałeś
pisząc te słowa... Florku dużo mądrych przemyśleń,
wchodzisz umiejętnie w psychikę i także w bagienko,
którego najczęściej nie widzimy bo powstało z
sympatycznego atramenu... a Ty wycisnąłeś trochę kwasu
z cytryny i już wiedziałeś w czym stałeś... czasami
przeraża mnie a czasami się śmieję ale takim
serdecznym śmiechem kiedy słoik po słoiczku osuszasz
bagienko... pewnie myślisz, że bredzę, nie, jestem
swiadoma i wiem, że widzę to co literkami malujesz...
Uściski Florku.
...przedmiotysta. W kadej rzeczy jest jaki
dybuk.Trudno spocząć. Własna data zawsze robi
wrażenie, a przecież przed własnym poczęciem i
przyjściem na świat można było spokojnie nieżyć.
flo!
obudziles w peelu trolla,
uwazaj, bo pogryzie autora))))
Lucyfer (w tobie?) nie śpi.