Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Per fas et nefas (fragment III)

Jeśli jesteś jak ja - wiesz, że każda wesoła historyjka powinna kończyć się kaźnią. Sam sobie jesteś Werterem, Julią, masz wewnętrznego Romea, co zakochał się w Dacie podarowanej przez złą czarownicę.
Cyfry na pestce jabłka. Przyznaj (nie potrafisz udawać) - w dzieciństwie mordowałeś bohaterów zabaw. Żołnierzyki, potwory z odstrzelonymi mackami, wieczne pole bitwy. To wersja dla chłopców.
Dziewczynkom zapadłym na manię samobójczą radzę udławić się klipsem, albo pierścionkiem zaręczynowym. Zgon nastąpi co prawda po długim okresie konania, ale... frajda będzie większa, niż znalezienie Barbie pod choinką (mówiłem - prezent nie ma sobie równych)!
Samookaleczanie się, mające na celu rozładowanie frustracji, gniewu, znudzenia - to głupota i dziecinada. Chcesz się chlastać, ale tak na pół gwizdka, leciutko, płyciutko, najlepiej by popłynęła jedna, góra trzy kropelki krewki? Wracaj do podstawówki, przerośnięty szczylu, smutny, hipochondryczny, żałosny w swym nieoświeceniu, pajacyku. To nie jest wygłup, gra komputerowa jakimś cudem przeniesiona do realu.
Obsesyjne pragnienie zdechu męczyło wielu znanych i nieznanych. Nie będę pisać ich nazwisk farbką plakatową na prześcieradle, by potem paradować jak paw, od kąta w kąt swego wesołego krematorium. Z grubsza wiadomo, o kogo chodzi.
O ludzi naznaczonych co prawda pewnym błędem, skazą materiałową, ale zdrowych na umyśle. W tej kwestii - a proszę mi wierzyć - znam siebie jak nikt inny - jestem całkowicie normalny, mój stan psychiczny nie odbiega od jakichś nie mam pojęcia przez kogo i kiedy ustalonych standardów. Mieszczę się w widełkach (czy trzyma je czort?), ramkach, nie pisze tych słów czubek, psychol, świr.
Droga, jaką wybrałem, na poły barwnego, na poły obskuranckiego zaniku, ścieżka wiodąca wprost na arenę, pomiędzy błaznów, wprost do, były kotła, by cierpieć jak i inne dusze, które nie miały na bilet do Edenu, albo podczas próby wejścia były zbyt pijane, czym naraziły się tamtejszemu wykidajle, droga ta, ścieżyna biegnąca za stodołą - była mi pisana od wielu, bardzo wielu lat. Wstąpiłem na nią niejako z musu, czując, że jest to moje przeznaczenie.
Przez kilkanaście lat, a więc szmat życia, miałem pewność, że zwyczajnie ze sobą skończę. Byłem na wiecznym wylocie, na moment przed otrzymaniem zwolnienia z niechcianej i nudnej roboty.
Wylałem się więc sam. Co za kolejny paradoks - dyscyplinarnie!
I - powtarzam jak mantrę i będę to robić, póki starczy mi sił w nieżyciu - całkowicie zdrowy psychicznie zamknąłem za sobą drzwi znienawidzonego kombinatu, gdzie produkują ścieki, smog, internetowych trolli.
Można się przyczepić do stylu tego tekstu, narracji ocierającej się o pastisz (kogo, samego siebie mam parodiować?), twierdzić, że to błazenada, że drwię pośmiertnie, potrupnie z majestatu, magisterium, misterium.
A i owszem. Ale czyż całe życie, z jego nieuchronnością końca i bezsensem, pułapkami na każdym kroku, z bezczelną amoralnością i moralnością pustki, czczeniem wymysłów bledszych i przejrzystszych od powietrza, z jego grozą i głupotą, darami i cierpieniem - nie jest summa summarum jedną wielka drwiną z żyjących?
To jakby kupić samochód, ba - drogocenną karetę ze szczerego złota i przekonać się, że całe wnętrze jest wymazane nieczystościami. Odwijasz papierek - a tu błoto zamiast cukierka. Ktoś poczęstował nas chlebem wcześniej zagniatając w cieście skorpiony.
Okropne jest życie w jego beznadziei. Wierzę głęboko panu Dawkinsowi, że wszelkie organizmy żywe istnieją tylko po to, by się rozmnażać. Bo geny lubią się mieszać, buzować. Że nie liczy się nic.
Kohelet ze mnie domowej roboty, przyznacie. Jeśli żyje się po coś - to jedynie dlatego, by poznać Bezsens, paradoks paradoksów - ponadto jesteśmy obdarzeni instynktem samozachowawczym, który broni nas przed wejściem na ścieżkę, spełnieniem woli Daty, o którym to spełnieniu marzy się nieraz latami.
To koszmarny Hotel California, nałóg, w który wpada się ślepo, bezwiednie. A przy drzwiach stoi portier i ma zakaz wypuszczania kogokolwiek.
Wybijmy więc szybę, zróbmy dziurę w dachu, byleby tylko wyrwać się z pogardy godnej matni!
Uciekając pośmiejemy się z nowo przybyłych, zielonych, nieopierzonych adeptów sztuki życia / sztuki dążenia do poznania Daty (niepotrzebne skreślić).
Nie dzielę ludzi na dwie kategorie: „takich jak ja”, czyli mających nieuleczalne chyba myśli, wręcz obsesję na temat śmierci samobójczej; i innych - nieoświeconych, prostaczków pociesznie kochających życie.
To byłaby nietolerancja równa wręcz rasizmowi. Przepraszam, jeśli ktoś odniósł takie wrażenie czytając te wywody.
Ale nie zrozumiecie nas, NAS obdarowanych, naznaczonych błędem, wy - którzy myśli o autodestrukcji przejawiacie, oczywiście, ale od wielkiego dzwonu. Od święta (zmarłych? e - głupi żart).
Rozgraniczenie powstało na potrzeby niniejszego tekstu i ma na celu nie tyle oddzielenie się jeszcze większym murem, głębszą fosą od osób nieskażonych pragnieniem samozagłady, pragnieniem niedającym się ujarzmić inaczej, jak poprzez spełnienie jego nakazu, poddanie się woli, co solidaryzowaniu się z osobami, które podobnie czują, razem ze mną kroczą ścieżką ku Temu.
Obśmiewam kostuchę, choć jeszcze się z nią nie pobawiłem, piszę to jako człowiek Schrödingera, żywy co prawda, bo trzymający w ręku długopis, bazgrzący nim, ale dla was - ewentualnych odbiorców tych słów - jak najbardziej martwy.
Nie wiem jeszcze, czy podczas spełniania woli Daty będę cierpieć, czy może, śladem nieszczęśnika z coltem w ustach - przeżyję (chociaż nie jestem ni grama przesądny, gardzę wszelkim zabobonem, tym razem - tfu! - spluwam przez lewe ramię; na psa urok. Tylko nie to!).
Może, mówiąc kolokwialnie „pójdzie gładko”.
Wy wiecie. Gdyby to było możliwe, prosiłbym kornie, błagał najuniżeniej na kolanach - powiedzcie! Niech ktokolwiek przełamie się przez czasoprzestrzeń i jednym, jedniutkim słowem zdradzi sekret - uda się za pierwszym razem, czy nie?
Idę na łąkę, gdzie skała i światło, gdzie dwudziestego października znalazła mnie Data, powziąłem nieodwołalny zamiar.
Wy tymczasem siedzicie w ławkach. Słuchacie uważnie, co wykłada łysawy belfer w surducie! A udowadnia on na przekór logice, że było źle. Guzik prawda. Autor, przed i po otrzymaniu od Płochego Bożka wiadomości, że czas się zbliża, wiódł dobre, ciche, spokojne życie.
Mimo to postanowił rozbić prototyp Syreny sport na drzewie, odejść z hukiem, miast dojechać szczęśliwie do miasta przeznaczenia.
Pozostała jeszcze kwestia przeprosin. Nasz szofer- sabotażysta wyśmiał to.
Kogo i za co? Kwestia czasu, samochód skorodowałby i zmienił się samoistnie we wrak, rozsypał ze starości. A tak - przynajmniej gapie mieli o czym gadać, w co wlepiać blade oczy cieląt.
Niedługo, gdy tylko skończę pisanie (robię to jednym tchem, wyrzucam z siebie pokłady obrazów - wybaczcie zatem chaotyczność), odwalę największy numer. Hiperżart, domalowanie rogów Piłsudskiemu, dewastację Pałacu Kultury (a gdyby tak postawić na iglicy?).
Skłamałbym bezczelnie twierdząc, że nie obawiam się wejścia na Drogę. Ale przecież wiedzie ona do krainy zabawek, bezbrzeżnego Legolandu!
Bo - uwaga, włączył się ton proroczy - za prawdę powiadam wam - właśnie spadam z Mont Blanc.Chciałem skoczyć na bungee, ale zapomniałem liny.
Sępy kołują nad wieżą milczenia. Oj, niestrawny będę, wykręci wam dzioby na druga stronę!
Podoba mi się owo spadanie. Styl kamikaze, albo terrorysty, który pikuje samolotem, kierując się ku najruchliwszej arterii rodzinnego miasta.
Tu zginie tylko jeden człowiek. Szczęśliwy, cały z nieostrych drzazg. Jedynie potwory zabrałyby na pokład pasażerów. Samobójstwo rozszerzone - to dopiero barbarzyństwo!
Czekajcie, jeszcze dowcip: Przychodzi baba do lekarza trzy dni po śmierci.
Dalej pewnie znacie: Lekarz pyta :
- Co pani jest?
A ona: że chciała, jak ksiądz głosił, naśladować Jezusa.
Bez obaw, mnie to nie czeka. Diabła zabiłem mając piętnaście lat. Inne bóstwa z resztą - też. Jak dotąd żadne nie odrosło, wypełzło z solnej pustyni, beczki z etykietą „Niewiara”.
Najbardziej żałuję nimf - w nich dałoby się zakochać, mógłbym z przyjemnością uprawiać ich kult, czcić!
Ale nie ma zmiłuj - bycie ateuszem ma swoje prawa, ale i obowiązki - powiedziało się A, ukręciło trzy głowy chrześcijańsko - katolickim mrzonkom, to trzeba konsekwentnie. Eksterminacja, eksmisja ze łba wszelkich mitów, bałwochwalczych wierzeń, przesądów. Sceptycyzm, racjonalizm, twarde stąpanie po ziemi i tęczy. Negacja bujd i wypełnienie luki po nich czystej krwi hedonizmem. I przekonaniem, że jest się śmiertelny, skończony, ma nieprzekraczalną datę ważności, za którą nie sposób sięgnąć. Nikt nie zobaczy siebie będącego przeterminowanym odrzutem z ubojni. Nikt, nawet ty.
Do tej pory nie mam pojęcia, czemu ludzie tak pragną życia wiecznego. Widzę w tym bezczelną i prostacką żądzę... (czego?).
To takie fajne - nie móc umrzeć? Brrr... potworność - obejrzyjcie „Nieśmiertelnego”.
Ja będę zawsze. Jako echo. Poza psującym się ciałem nie ma prawie nic. Jedynie pogłos. Mój i dziesiątków mi podobnych miłośników Drogi.
Nie zmartwychwstanę jako pies, mrówka, czy Chińczyk - i to też jest piękne.
Męki, piekielne udręki w kotłach - zabawna, dziecięco - naiwna wizja, stworzona w celu zastraszenia plebsu.
Jeśli chciałbym założyć sektę - byłaby to grupa przyjaciół zbierająca się raz do roku, by czcić właśnie skończoność.
Spić się jak bąki w tak lubianym przez Polaków rytuale flachy, pofilozofować na tematy dawne, przeszłe, zatarte. Odkryć, co krzyknął pewien mieszczanin w Warszawie pod koniec kwietnia 1800 roku. Krótko mówiąc - zajrzeć za kurtynę, nim sami tam trafimy.
W czymże szukać piękna i artyzmu, jeśli nie w przemijalności?
Dziwię się osobom, które - świadome udręk, jakie ze sobą niesie - są takie NIENAŻARTE życia, chcą wlec swą egzystencję ile się da, do oporu, gibać się na jakimś obłoczku dopóty, dopóki Bóg, tchórzliwy Matuzalem nie wyzionie ducha.
Piękna jest świadomość istnienia mety.
...a co, jeśli jestem na wyższym etapie ewolucyjnym, bo sam, z pół - nieprzymuszonej woli zadaję sobie śmierć? - spytałbym będąc tknięty obłędem. Ale - jak widać - nie jestem. Błąd w druku, maleńki chochlik nie może w oczach poważnych osób przekreślać całej książki! I mniejsza o to, czy to opasły tom, czy tomik poetycki. To jedynie ryska, mrówka przebiegająca Wszechświat w dwie i pół sekundy. W dodatku z toną niewydanych książek na grzbiecie.
...powtarzam się. Styl do zmiany. Ręka boli od pisania.
Wyobraźcie sobie: dwóch chłopców o identycznych twarzach gra w siatkówkę.
Klap! Klap! - przerzucają kamień z zamkniętym w środku Słońcem.
Taka mniej więcej jest śmierć - to milczenie oznaczające mniej, niż jest mu przypisywane, widły do szycia zrobione z najprzedniejszych, platynowanych igieł, to plotka ciągnąca jarzmo podczas orki. Plotka skrzydlata, z piosenki Stana Borysa. Jaskółka uziemiona - że tak przekręcę wesołkowato.
...to oczekiwanie mnie ukształtowało, wpłynęło na światopogląd. Stojąc nad przepaścią i widząc, że na dole rozciąga się bajkowa cisza, kraina, gdzie płynie Lete (no dobrze - strumyczek tequili) - czy stałbyś dalej, jak słup soli, odmawiał sobie skoku? W imię czego? Dreptanie w miejscu, przebieranie niecierpliwie nóżkami, w imię bezsensownie strawionego na oczekiwanie czasu? Czekasz na nic, kiśniesz jedynie po to, by się naczekać, poczuć, jak krew w twoich żyłach zmienia się w twaróg? Nie bądź głupi, śmiało - krok wprzód! Nie grzeb się w lamusie adwokatów rutyny, zniewalaczy z kieszeniami pełnymi super glue.
No, chyba że masz życzenie na wieczność pozostać w zawieszeniu, pokornie dasz się przykleić, dozipiesz do swojej zastarzałej, przechodzonej, przejrzałej śmierci babrząc się w „nowych starociach”, zmieniając co pół roku telefon komórkowy, zajmując się przedmiotyzmem, grając w gry komputerowe.
To zakłócenia, uwierz - to szum. Przedmiot cię zje, przygniecie, przedmiot cię przenicuje i sam będziesz szpargałem w piwnicy Najtchórzliwszego Z Bóstw.
Przedmioty dorobią ci ideologię, zakują w tasiemki. Jako człowiek poddany hipnozie uwierzysz, ze to kajdany, zobaczysz w sobie galernika gibającego dożywotkę w wyniku sądowej pomyłki. I jeszcze będziesz się cieszyć, ze ominęła cię kara śmierci!
...a właśnie - podczas pobytu wewnątrz czarnego obrazu nie zrobiłem nic, co mogłoby spowodować u mnie wyrzuty sumienia tak silne, by targnąć się, wejść na Drogę, poza ramy.
A jednak - odnalazła mnie - okrutna i święta - Data i wiedziałem, że muszę pozbawić się życia.
I już wychodzę, zamykam drzwi. Od komory gazowej w Oświęcimiu.
...za dużo mówię, paplę od rzeczy, a skała coraz bardziej wnika w promienie słońca. I sypie się gruz ze wszystkich Drugich Wojen Światowych całej galaktyki. Tysięczne Warszawy, stolice równie zapyziałych państw jak to, z którego właśnie emigruję, kruszą się, po czym spadają mi na głowę. Cudny deszcz meteorytów!
...jeśli myślisz, że pojawi się po nich tęcza - jesteś w błędzie. Co najwyżej - wiązka światłowodów, starych i kruchych jak makaron. Idą po nich mama i tato, moje wszystkie siostry, pozbierani z prawie wszystkich kontynentów bracia. Machają do nas.
- Chodź już, nie przedłużaj - czytam w ich oczach. Fakt, zamiast wyjść na Drogę - ględzę długopisem po kartkach.
- Już, minuta! - odśpiewuję. Nie, nie barytonem. Przez chwilkę mam normalny głos. Nie wymuszony. Siedemset i pół oktawy. Sopran koloraturowy. Growl idealny do wykonywania oratoriów.
Zakładam co odświętniejsze ubranie, perfumuję się. Przekręcam klucz we właściwych drzwiach, od mojego domu. Wszystko, cokolwiek miałem zamknąć w myślach - leży od - nastu lat na dnie krateru.
Chciałoby się rzucić światłym cytatem, bon motem, wygłosić zdanie, które przeszłoby do historii trupiej, annałów samobójstwa. Chochlik wewnętrzny, dużo gorszy od manii suicydialnej każe mi być patetycznym.
Przebiega przez głowę szalona myśl, by przeżegnać się, choćby nawet odwrotnie, parodystycznie, kłaniając się w ten sposób temu czy innemu Belzebubowi.
Odrzucam oczywiście ową bzdurę, wręcz parskam śmiechem. Jak ktoś wewnątrz, pewna katolicyzująca część osobowości, mógł w ogóle pomyśleć, że zawaham się, skłonię w kierunku praktyki religijnej? JA? Nonsens.
Przełykam ślinę. Sucho i kłuje, uczucie, jakbym niedawno zjadł żyletkę.
Wychodzę z podwórza. I już jestem na Drodze.
Cisza jest piękna, bo w moim przypadku nie niesie nic ze sobą. Mogę się w niej zmieścić, powiedzieć cokolwiek - i będzie to wybrzmiewać do końca czasu, odbijać się echem od głazów i promieni światła.
Ale wolę milczeć.

Data - XX- XX- 20XX r.

Dodano: 2018-01-31 00:05:20
Ten wiersz przeczytano 1653 razy
Oddanych głosów: 8
Rodzaj Fraszka Klimat Smutny Tematyka Przyroda Okazje Święto Kobiet
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (8)

AMOR1988 AMOR1988

Jesteś bardzo mądrym człowiekiem, powołujesz się, czy
też przywołujesz wiele wątków i osób. Ktoś kto nie zna
eksperymentu z kotem to nie wie w czy rzecz. Ja wiem,
bo m.in. fizyką kwantową się zajmuję. Dziś
przeczytałem z większym niż ostatnio skupieniu.
Osobiście do pana Dowkinsa nie zaglądam z pewnych
przyczyn, ale do Hawkinga owszem zaglądam, a Michio
Kaku to dla mnie pewnego stopniu gigant. Pozdrawiam
serdecznie :)

użytkownik usunięty użytkownik usunięty

Czytałam przed zalogowaniem się,
tekst bdb, wciąga,
samobójstwu też mówię nie, tym bardziej gdy jest się
młodą osobą,
a poza tym sądzę, że wiele rzeczy skłania do takich
przemyśleń, niestety do odrzucenia wiary też, świat
jest tak porąbany, że mimo, że jeszcze w Niego wierzę,
to miewam ogromne wątpliwości, czemu On na to patrzy,
jeśli istnieje, bo chcę wierzyć, że On jest, a jednak
coraz częściej mam wątpliwości, choć z Nim jeszcze
gadam, tylko, że On raczej mnie nie widzi...
Dobrej nocy Flrianie, podziwiam Twój talent.

użytkownik usunięty użytkownik usunięty

Za prawdę czy zaprawdę?
Ja Tobie powiadam peelu bier się za czytanie :) Jak
przeczytasz to będziesz mówił o wyborze ;)
Pozdrawiam z dużym podobaniem dla stylu i makówki ;)

zmegi zmegi

Samobójstwo nie jest dobrą drogą i wiem o czym
piszę:(pozdrawiam cieplutko:)

krzemanka krzemanka

Doczytałam do końca ten wywód i muszę powiedzieć, że
nawet jeśli życie nie ma wielkiego sensu (co autor
próbuje udowodnić), to tym bardziej nie widzę go w
samobójczej śmierci, choć wiem, że są sytuacje
w których śmierć jest wybawieniem.
Pozdrawiam:)

Donna Donna

Florku, dużo do przemyśleń ale jedna myśl mi się
nasunęła, peel dokładnie wie co dzieje się dookoła i
mówi o tym bez upiększeń... gorzka pigułka. uściski
Florku.

staż staż

Szanowny Autorze - szukasz sensu życia poruszając
się po omacku. Spróbuj woluntariatu w hospicjum, może
dotrze do Ciebie jak się pogubiłeś.

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »