Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Per fas et nefas (fragment IV)

II. Próba ziemi, próba wstąpienia

Posłuchaj: oto łamię barierę logiki (nie pierwszy raz z resztą) i mówię do ciebie spoza czasu, istnienia, przekroczywszy bramę (no dobrze, przyznaję - w moim wypadku to zardzewiała furtka wiodąca do ruin opuszczonej ubojni) śmierci, co więcej - zdania lęgną się już nawet nie w myślach, lecz gdzieś poza nimi, powstają samoistnie i płyną bocznym torem. Istnieje jedynie ten, niewypowiedziany i niepomyślany, o zgrozo (na szczęście!) przekaz.
Mówię do ciebie milczeniem, kompletną ciszą, niezakłóconą nawet odgłosem moich kroków. Stąpam bezszelestnie, niby po rozżarzonych węglach, z szacunku, jakbym celebrował każdy krok, nie chciał urazić Drogi wiodącej ku przeznaczeniu. Za momencik spotkam się z Nieuniknionym, Upragnionym (wybaczcie, proszę, przypadkowe rymy).
Z biegiem czasu, począwszy od zrozumienia, że jestem na wiecznym wylocie, Wielkiej Emeryturze, coraz mocniej pojmowałem świętość Ciszy, jej łagodny, kojący chłód, to, że jest opozycją wobec wszelkiego wrzasku, na dłuższą metę budzącego odrazę i nużącego zgiełku świata.
Krzyk czasami bywa dobry, uwielbiam tę formę ekspresji chociażby w słuchanym pasjami black metalu. Lecz, jeśli stanę krok dalej, spojrzę na siebie z dystansu, zobaczę wyraźnie, iż cisza i spokój były mi pisane, dążyłem do nich co dzień. Zasłonięte zasłony (sorki - masło pleonazmiczne, maślane!), zgaszone światło i ja leżący na łóżku, pomiędzy snem a jawą, ja dryfujący w oceanie marazmu - o ileż piękniejsze było to od (tfu!) hałasu dyskoteki.
Odludność, a może raczej odludziarstwo - pozwolicie, ze ukuję na poczekaniu taki pokraczny neologizm - były moją domeną. Koncert niesie w sobie tornado, istne tsunami zakłócające homeostazę.
A przecież w każdym z nas drzemie pragnienie choćby grama spokoju. We mnie było go parę kilo, nie wyobrażałem sobie życia pełnego problemów. Uciekałem od tychże, nawet najbłahszych, chowałem się w mysią dziurę. I czyniłem to rozmyślnie, choć kierowany wewnętrzna potrzebą, instynktem unikania.
Może i toczyła mnie fobia społeczna, za późno, by się nad tym głowić. Bardziej od strachu (ba - w ogóle nie BAŁEM SIĘ ludzi, po prostu NIE!) odczuwałem cięć ŚWIĘTEGO UKRYCIA SIĘ - jak nazwałem ów stan, wrodzoną potrzebę alienacji.
Chyba miałem trudny charakter. Ale nie dziwaczny, daleko mi było do wszelkiej maści czubków, świrów, braci pomyleńczych zamieszkujących szpitale bez klamek, zakłady karne, do ludzi gryzących własne koszule, uważających się za Jezusa Bonaparte, czy innego oświeceńca, który to posiadł wiedzę wszelaką i jego wielkim zadaniem, posłannictwem jest krzewienie jej pośród szarego motłochu.
Wręcz przeciwnie - miałem pełną świadomość swej niemensowej inteligencji, ograniczeń, nie chorowałem psychicznie, by uważać się za proroka.
Byłem człowiekiem z tłumu, posiadałem obywatelstwo Szarej Masy, Rzeczpospolitej Prostaczej.
I choć przeżyłem, przyznaję, Osobisty Dzień Odrodzenia, co więcej - miał on miejsce w dzieciństwie, czasach gimbazy, to nie niósł on ze sobą żadnej wiedzy, poza jedna: muszę uciec, choćby podjąć próbę dezercji z najgłupszych koszar świata, próbę rozbicia słoja z formaliną, w którym zostałem nie wiedzieć czemu, chyba kompletnie bez celu, uwięziony. Podczas owej Iluminacji zrozumiałem, czym jest doczesny świat - to Wszystko i Nic, Wielka Skończoność, poza którą nie istnieje nawet próżnia.
Gdybym miał choć cień zdolności malarskich, stworzyłbym obraz wszechrzeczy. Alegoryczny, ma się rozumieć. Świat uosabiałoby zwierze, skrzydlate. Dajmy spokój mitologicznym pegazom, czy równie wydumanym aniołom (to przecież też zwierzyna - nie wiedzieliście?).
Wybierzmy jakieś nie absurdalne w tym kontekście, nieegzaltowane, antymajestatyczne zwierzę. Niech to będzie golec piaskowy, Heterocephalus glaber, taka niemalże ślepa paskuda z rodziny kretoszczurów. Fuj!
Nasz brzydal, zwierzęcy Quasimodo zostaje przez mnie, malarza - gore - realistę uskrzydlony. Prawe w ogóle nie posiada piór, jest wykonane z kamienia. Lewe skrzydło płonie, składa się z gorących promieni, jest jakby wyciosane w Słońcu.
Tak właśnie widzę zostawiony za plecami świat: jako hiperdualizm, ścieranie się sacrum i przekleństw, wulgarną modlitwę do bogini - prostytutki.
Za chwileczkę głaz i wiązka promieni złączą się w jedno. Zginie tym samym nasz szpetny stwór, zostanie uwolniony z ram. Nie pozostawi po sobie nawet płatka zaschniętej farby, ani jednego atomu. Skruszy się i rozpadnie w pełni, do imentu, choć nie został nigdy namalowany.
Jaśniejszy prostokąt, niewyblakła farba w miejscu, gdzie przez lata miał wisieć, szybko zarośnie paprociami.
Ludzie zapomną o wymarłym gatunku pegaza naszych czasów - podziemnym nielocie. Dwudziestego października każdego roku będzie uroczyście obchodzony Ogólnoświatowy Dzień Wytępienia. Już, oczami wyobraźni, widzę te fety, strzelające korki szampana, parady, Marsze Zwycięstwa Nad Szpetotą.
Cieszcie się, ludy Zaćmienia, bowiem zdechło coś, czemu nie dałem nawet sekundy życia: wszystko bowiem, jak rzekł Kohelecisko, jest marnością nad marnościami nie popadnę chyba w megalomanię ani patetyczność stwierdzając, że trwa mniej, niż jedną sekundę i nie waży nawet tyle co neutron.
Jeśli wszystko jest skończone - to jakby w ogóle nie istniało, poza tym nie ma najmniejszego sensu. Znaczy tyle, co wiersz napisany w samotności i spalony chwilę później, jest tak samo ważne, podniosłe i istotne.
Powiedzcie - jak tu nie być nihilistą, gdy de facto siedzimy w matrioszce, zanikamy wraz z całą materią, sukcesywnie, po kolei.
Pewnego wieczoru, parę lat temu, poszedłem nad pobliskie bajoro. Cieplutko, środek lata, słucham rechotu żab i nostalgicznie, jak pierwszy raz zakochany wczesny nastolatek, myślę o przemijalności i rozpadzie, toczącej wszystko atrofii. Zaniku tak powszechnym, że aż niedostrzegalnym.
Palę szluga i myślę, że zawiera się w nim wszystko. Papieros jest wszechrzeczą, coraz mniej go, coraz mniej. Z każdym oddechem świat jest bliżej filtra, totalnego wypalenia.
Kolejność jest następująca: papieros - ja - planeta Ziemia - księżyc, będący wówczas w pełni (a może wcześniej ludzkość, największy psuj, jaki istnieje, ogarnięta szałem niszczenia, rozkroi go w kosmosie i ściągnie - po co? nie wiem, choćby dla samego rozpieprzenia czegoś) - gwiazdy - Wszechświat.
Ostatnia umrze Myśl, Ten, Który Ucieka, mój własny, najpłochszy z bogów zapadnie w letarg.
Zrozumiałem wówczas, podczas nie najtrzeźwiejszego filozofowania, że skoro nihilizm jest jedynie słuszną drogą - nikt nie jest zbyt młody, by umrzeć. Nie żałuj łysych kilkulatków w hospicjach, dogorywających pod respiratorami starców; stań parę kroków dalej, a ujrzysz wyraźnie: skoro wszystko zmierza ku niechybnemu końcowi, to równie dobrze można by rzec, ze nic nigdy nie było. I dzieciak i stulatek, ja, ty, pan premier, stół, twoje stare buty, czas, logika, słowa wykrzyczane przez pewnego Greka żyjącego tysiąc lat przed Chrystusem - toniemy w Morzu, Którego Nie Wymyślono. Tak więc nawet nihilizmu nie ma, po co obciążać go, obarczać czymś tak zbędnym i w sumie groteskowym, jak istnienie. Jedyny myślowy prąd - to fala zacierająca nas i nasze światy, gumka - myszka niszcząca miłość i wiedzę.
Płochy pambucek nagryzmolił nas patyczkiem na piasku bezkresnej plaży. Zaraz nadejdzie przypływ i ... wiadomo. Przeminie Esencja i Treść.
I nic, kochani, kompletnie nic nie jest warte walki, bo wszelkie cele są ułuda.
Kobieta? Przysięgam, jestem teraz szczery jak nigdy dotąd, że nawet związek z najpiękniejszą i najmilszą, kobieta kobiet, archanielicą nie jest wart żałosnej szarpaniny, jaką byłoby przeciwstawianie się Dacie. Możesz zatykać piąstkami uszy, na nic to, i tak będziesz słyszeć niekojące się wołanie, odczuwać nieśmiertelną potrzebę wyjścia na Drogę.
Stąpam ostrożnie. Za plecami płoną Neosodomy, Postgomory, tchórzliwy Papa spuścił się na metropolie siarką i ogniem. A teraz, zreflektowawszy się, płacze z żalu, załamuje ręce nad własna nieroztropnością.
I po co ci to było, boziulo? Patrz - zmieniłem się na lepszy model, znalazłem sobie atrakcyjniejszą, pogańska boziulę. Dosiada świetlistego golca ze skrzydłami. W jej sercu jaśnieje ognisty kamulec.
Chodź bliżej, kochanie, nie musisz się bać. Co zesłał bożulek - trzeba będzie stracić. Więc tracę, przepijam się, zastawiam w lombardzie i przegrywam w ruletkę.
Milczysz, podobnie jak ja. Gadać będą inni: sąsiedzi, rodzina, znajomi. Światły pan policjant sporządzi raporcik, księżulo zrobi zbędną szopę i mój futeralik zostanie pokropiony święconą kranówą. Choć, oczywiście wolałbym, aby był to czysty spirt, alcohol movens napędzający moją nieduszę, by leciała wyżej i wyżej, w niezaświaty.
Zastygły wszystkie zegary, nie słychać, jak cyka serce świata. Idę i jednocześnie się dopalam, kończę tuż przy samym filtrze, Wypluń, by nie oparzyć ust!
Niosę ze sobą dym, smog w kieszeniach. Włamałem się do skarbca, Data była wytrychem. Kradnę to, co od lat było mi pisane. Przeznaczone precjozo.
I choć kochałem nie raz w przeszłym życiu, miłość nie jest klejnotem, po który wyciągam zachłanne dłonie. To dość banalny przedmiot: tubka kleju biurowego.
Zasmarowuję nim, niby maścią, gęstym panaceum, rysę na osobowości. Dopełnia się to, co było zapowiedziane w półpokalipsie, apokalaniu. Kleję słowa, mieszam je w dłoni. Wychodzi zgrabna szubieniczka, fiolka diabelnie mocnych środków nasennych, kozik, idealny, by pogłaskać nim żyły, kwas pitny.
Jestem kolekcjonerem maszyn katowskich, włamałem się do lamusa Alberta Pierrepointa i kradnę, co popadnie.
Nie złapią mnie policje, Centralne Biura do Zwalczania Przestępczości Przeciw Życiu Własnemu, pałkarze z Ligi Antysamobójczej, nie dosięgną maczety siepaczy Krucjaty Pro - life.
Przecież to, co zaraz zrobię, jest jak najbardziej naturalne! Wybrała mnie Data i po prostu spełniam (słodką, swoja drogą, upragnioną) powinność. Nie tylko dla przyjemności.Z obowiązku, z poczucia alienacji, arcywyobcowania, podczaszkowego wykluczenia samego siebie z grona ludzi.
Wykonuję jedynie obowiązki (ups, zabrzmiało, jakbym był członkiem wierchuszki NSDAP, albo co najmniej szeregowym zbrodniarzem, a czyn, którego zamierzam dokonać, to najlepsza Norymberga, spowiedź i pokajanie się w jednym).
Jestem niejako bezwolny, w konfrontacji z majestatem potrzeby, jaką rodzą droga i Data - nie mam żadnych szans. Obrona jest niemożliwa i zbędna, po co korzystać z prawa łaski, jeśli czeka nas jedynie przyjemne NIC?
Odmawianie sobie Wielkiej Emerytury byłoby, jak mi się zdaje, czystą głupotą.
Szpula starego magnetofonu kręci się i stoję przy niej. Nawija moje niewypowiedziane słowa. Jestem pionkiem w grze, kółkiem w przeznaczonej na złom machinie. Zdefiniowałem fundamentalne kwestie, ważkie pojęcia: los, czas, życie, śmierć, samobójstwo, Bóg i herezja. Okazały się cekinami na bluzce mojej ostatniej, świeżo zmyślonej dziewczyny.
- Czy cofnąłbyś się, zawrócił, za powiedzmy milion dolarów? Albo za dziesięć? - pyta uśmiechając się szelmowsko.
- Oczywiście że nie, głupia, przecież to nie kwestia pieniędzy. Równie dobrze można by próbować przekonać jakąś, kochającą dzieci matkę - Polkę do dokonania aborcji za kasę. Już widzą, jak się zgadza, ochoczo pędzi do ginekologa rozmyślając, na co wyda zarobioną w łatwy sposób kasę. Prędzej piekło w bajkach zamarznie!
- A za nowa partnerkę? Mulatkę, Azjatkę, egzotyczną i wierną czarnulkę? Albo za cały harem? Wszystkie byłyby śmiertelnie zakochane w tobie, wręcz wielbiłyby, oddawały ci cześć nabożną. A ty - pan i władca, mógłbyś dowolnie kształtować ich wygląd, zmieniać je, niejako tuningować, by się nie znudziły. Co ty na to?
- Proszę o następny zestaw pytań. Tylko mają być mądrzejsze. A najlepiej - odczep się. Idę do Legolandu. Mam zamiar zostać w nim na zawsze, nabawić się aż do przesytu, rozpuku, zadławić watą cukrową i wyrzygać żołądek kręcąc się przez parę lat bez przerwy na karuzeli, jeżdżąc na diabelskim młynie. Noli me tangere - że zacytuję Stachurę (dobra, wiem, skąd pochodzą te słowa, droczę się z wami).
Po co zatrzymujesz? I tak dojdę do celu, choćbyś usypała wały ziemne, wykopała zasieki, choćby wzdłuż Drogi stanęły budki wartownicze. Możesz mieć broń nabitą ostrą amunicją, nawet jak odstrzelisz mnie, przerwiesz ten sen i obudzę się całkiem, tfu, żywy, pierwsze co zrobię, to wymknę się na Drogę. I nawet, jeśli skończę jak nieszczęśnik z coltem w japie, partacz autodestrukcji, nie wpłynie to na mnie w najmniejszym stopniu.
Stoję przy szosie, pod bladą pełnią księżyca, żaby rechoczą. Dopalają się, tak jak ja, Słońce, papieros. Decyzja została podjęta już w gimnazjum.
Macham do ciebie, dziewczyno z kamyczkiem w oku, promieniami zamiast włosów. Znów uderzam w patetyczne tony, musisz wybaczyć. Twój kreator, egzaltatuś, dokonuje czegoś szalenie istotnego.
Nie było żadnego przeciążenia systemu, jedynie Wielkie Wylogowanie. Jeszcze nie napisano programu ratującego przed tym.
- Pomyślałeś o rodzinie? Będą musieli cię pocho...
- ...dnie, ciągle płonące, warta honorowa przed Grobem Nieznanego, nawet z ksywy milczka, karmiciela Daty.
Uważałem i zdania nie zmienię, że osiągnięcie wolności nie jest w żadnej mierze samolubne, a jeśli nawet ktoś upiera się, by je tak nazywać - ma do tego prawo, podobnie jak ja do poddania się woli Daty.
Nie zmuszajmy nikogo do uczestnictwa w koncertach, pozwólmy odpetować papierosy, które nie smakują! Czyż to tak wiele?
Wiecie, myślę, że samobójstwo, eutanazja są niczym groźniejszym od selfie, albo namalowania autoportretu. Nie popieram owej karkołomnej hipotezy kompletnie niczym, tak mi się wykoncypowało i niech zostanie zapisane na wodzie, podobnie jak imiona byłych lasek.
Pewnego dnia, nie wątpię, wyschnie ów strumień i nikt nie odczyta ni literki. Cudownie! Oto Przymierze Miłości! Zawieram je z samym sobą, wiec z nikim; to egzotyczny Dzień Wiecznego Dziecka!
Wpadnijcie, duchy praprzodków, tylko niech żaden z was nie waży się zapomnieć o prezencie dla jubilata - denata (znów żart nienajwyższych lotów).
Patrzysz na mnie, nieodpowiedzialna Kobieto z oceanicznych głębin. Żółty Nautilus płynie przez księżycowe fale, wkręca sie w brody Leonarda da Vinci, Vincenta van Gogha. Łódź nigdy nie wypłynie na powierzchnię, jestem tego pewien.
Obserwujesz przez złoty peryskop o diamentowych soczewkach, jak idę coraz śmielszy i bardziej wesoły, w leśne ostępy. I znów zawracam na drogę, bo przecież od Niej nie ma ucieczki, wszelkie szamotanie się jest delikatnie mówiąc bezcelowe.
Pozostań blisko dna, moja półlegendarna partnerko, ćwierćwyśniona treserko brzydkich zwierząt. Po co się wynurzać, skoro wszędzie jest jednakowy hadal, najczarniejsza woda oblewa każdy skrawek rzeczywistości, nawet pamięć?
Chcesz? Opowiem ci morał pozbawiony bajki, powiastkę o niedostosowaniu. Słuchaj uważnie przez metal i szkło.
Zapisuj, co do słowa, ogniem w skale.
Oto istnieje Człowiek. Ecce homo. Owładnięty jest poczuciem skrajnego bezsensu, popadł w duchowy stupor. Nic go nie cieszy, jak w najsłynniejszej piosence zespołu Kury "nawet seks jest banalny".
Czuje nasz bohaterek, że Data jest coraz bliżej. Wybrała go, wzięła w słodkie szpony.
Nie próbował walczyć, świadomy swojej małości. I miłości, pokochał marzenie o ucieczce jak nic innego. Pierwsza miłość, n - lat po opuszczeniu szkoły.
Lecz... czym zapełnić sobie czas, jaki pozostał do Iluminacji, objawienia dokładnej Daty, dnia, miesiąca, godziny? Coś trzeba przecież robić trwając w gorączce, oczekując zbawienia jak... właśnie zbawienia (żart, poziom: żłobek).
Przedmiot. Nie tysiące, dziesiątki, żadne tam rozdrobnienie się na kawałki. Polubienie, a nawet, mówiąc językiem dresiarzy i stadionowych chuliganów - UMIŁOWANIE jednej, jedniusieńkiej rzeczy, przyłożenie jej do czoła i czucie, jak wrasta w myśl, zespala się z mózgiem. Kupienie sobie pasożyta, wszycie w bok kleszcza. By mieć w co się wpatrywać każdego wieczora, nocy, poranka; trzymać wylicytowane na allegro cokolwiek w oczekiwaniu na wypełnienie woli Daty.
I by w swoim, kończącym się życiu z second - handu, bazarowo - półśmietnikowym losie choć przez parę chwil mieć coś drogiego, jeden wartościowy, choć kompletnie zbędny przedmiot.
Postawić an poczesnym miejscu w pokoju, nadać nawet imię. I monologować, snuć niezliczone wizje z mchu i paproci, znaleźć niemego powiernika, któremu można się bądzie wyspowiadać z tego co tajne, święte i skryte.
Wybór bohatera pada na... zabytkową maszynę do pisania. Kryteria, jakie miał spełniać ów przedmiot, były proste i jasne:
- koniecznie przedwojenna
- duża i ciężka
- dobrej marki (Remington, Mercedes, nie żaden peerelowski Predom Łucznik)
- bogato zdobiona, ozdobna. strojna. Anachroniczna. Artystyczna.
Wreszcie, po paru dniach oglądania w internecie biurowego złomu, nasz X (nazwisko i tak wam nic nie powie) zamawia legendarnego Underwooda 5, typ gabinetowy, z 1938 rok. Maszynę do pisania Sherlocka Holmes'a. Na pozłacaną Royal Quiet Deluxe gold plated typewriter, na jakiej to Ian Fleming klepał historie o szpiegu w służbie Jej Królewskiej Mości, jakoś nie było go stać.
Zapłacił. Dostarczono. Sprzęcicho, majestatyczne i kosztujące niemało, rzecz jasna było w pełni sprawne. Waga niepiórkowa - plus minus szesnaście kilogramów.
Przytaszczył, bohaterzyna, swój zbędnik, skarb, postawił na biurku. I patrzy.,
Klik! Klik! - nie mącąc ciszy, przedwieczornej harmonii, dotyka myślami klawiszy. I wystukuje się los, samoistnie zapełnia pierwsza kartka. Fosforyzujące litery zlatują się z odległych galaktyk, wytryskają spod ziemi. Rosną rzemyki, splatają się liany. Tekst - drobny ścieg.
W ten to sposób, na antycznym gracie, kleci się biografia pana X, nie dłuższa niż pięćdziesiąt stron.
Od A do Z: narodziny, starość, lata dojrzałe - calusieńkie życie. I objawia się to, co do tej pory było zbyt wielkie, by je ujrzeć dokładnie, spojrzeć z szerszej perspektywy.
Patrzy, bohaterek, na papier zatatuowany szlaczkami. Skrzące się chwile, opalizujące wydarzenia. To on, ściśnięty, skondensowany do rozmiaru pliku kartek.
"Co za koszmarna grafomania, tego wręcz nie idzie czytać!" - wścieka się niedopisarz. Ale nie niszczy owocu swej (oraz maszyny!) pracy. Wręcz przeciwnie: bierze go w dłonie, wdycha zapach świetlistej farby.
Tekst, bezsensownie rozwlekły, niepotrzebnie megalomański, trafia do szczerozłotego sejfu. Na dzień, rok, an wieczność - czy to ważne?
Każdy wers biografii jest Drogą, niewypowiedzianą nawet szeptem, pokraczną modlitwą o wszystko i o nic, do Bojaźliwego Boga, który od jakiegoś czasu unika ciebie, mnie, naszego bohaterzyny.
Maszyna - kupiony w najgłębszej rozpaczy, bezradności, kompletny śmieć, quasi - przyjaciel, niemy głuchy, jak każdy przedmiot, jednocześnie - piękny antyk, ozdoba biurka, nazwana dajmy na to Ewa, jak legendarna pierwsza kobieta na Ziemi, robot kolejkowy Ewa1, średnio chroni przed myśleniem o Dniu Spełnienia.
Pozostaje zrosnąć się, wetrzeć pod skórę tak, by do tej pory dało się pisać los całym sobą.
Pokrętne? Sam, przyznaję, nie rozumiem owej cudacznej filozofii, jak za została mi objawiona. Przyjmuję ją i wypełniam przykazania, żyję w zgodzie z jedynym, jakiego warto przestrzegać: Uciekaj.
Więc czynie to, przyspieszam kroku. Dezercja w stronę wolności to przecież nie zbrodnia. A jeśli nawet - tylko jeden denat będzie "bohaterem" kryminału, który właśnie piszę na... nie na Underoodzie 5, typ gabinetowy.
Wydeptuję słowa, frazy, metafory. Spełnia się, czuję to. Ale jestem daleki od popadania w patos. Nie biją dzwony, milczą radia i megfoniska.
Zachodzi naturalny proces, od którego chyba nie może i nie powinno być ucieczki.
Pozostawmy niektóre sprawy naturalnemu biegowi. W końcu w każdym rdzewieje Remington, czy Olympia. Jesteśmy wypełnieni zapomnianymi pisarzami, na każdym kroku partaczymy biografie.
To przecież takie zabawne, urocze i oczywiste.

Data - XX-XX-20XX r.

Dodano: 2018-02-01 00:00:36
Ten wiersz przeczytano 5791 razy
Oddanych głosów: 8
Rodzaj Fraszka Klimat Pesymistyczny Tematyka Szkoła Okazje Święto Kobiet
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (7)

AMOR1988 AMOR1988

Czytam, czytam i oczom nie wierzę. Nawet powrót w
autobusie o tej porze jest ciekawa, bo czytam twą mega
odjechaną powieść, pozdrawiam serdecznie;)

M.N. M.N.

Przeczytałem uważnie i teraz żałuję, bo nie lubię
tekstów promujący negatywne nastawienie do życia.
Niezależnie od tego podziwiam lekkość pióra i ogrom
wiedzy...

Ewa Kosim Ewa Kosim

Takie zakończenie mi odpowiada Flo :) Dobranoc

zmegi zmegi

Fajny i dobrze się czyta:)pozdrawiam cieplutko:)

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »