Pewna opowieść o nocy niczyjej
Gdy świat rozmywa się czy tego chcesz czy nie. Gdy coś zamieszkuje w Twojej głowie, a Ty i tak nie możesz nic zrobić...
Rozpaczliwy obłęd sprzymierza się tuż,
białe diamenty na niebie patrzą dziwnym
światłem,
tysiace głodnych pytają mnie dlaczego
znów,
nadziwić się nie mogą dlaczego znów
upadłem,
Ziemia zadrżała, powietrze zastygło,
w mojej pajęczynie myśli jest mi dobrze,
w metaforach iskier jasny dzień prysnął,
tylko dlaczego muszę zostać płaczu
gońcem,
W samotności, obłędliwych spojrzeń,
starać się zaczynam znów,
moralnie zostać dobrym ojcem,
rozsądek rozpłynał się jak biały puch.
Patrząc na swoje smutne imię,
szczęścia chciałbym dotknąć,
szukając nowej miłości zwolna ginę,
pięciolinia moich uczuć jak puste okno.
Wszyscy patrzą, choć nikt nie widzi,
gorzki żywot jednego człowieka,
Bóg nie pomaga tylko szydzi,
widząc jak człowiek od bliźniego ucieka,
Rzucają kamieniami w dobre mienie,
ludzie ci, którzy egzystują,
nikt nie wie jaka złość we mnie brzemie,
nikt nie wie, iż uczucie gniewu
odzyskuję,
Udawając, że cudnie nieuwięziony na smyczy,
unoszę się nad rozsądkiem, nad ziemią,
przepełniony tęsknotą, koligramami
goryczy,
niczym skrzydlaty, czarny demon.
Czasami nocą mrok jest najmniej dostrzegalną rzeczą, czasami widzisz tylko wyobraźnię...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.