Pierwsza zjawa...
Nic nie przetrwało,
całość przepadła.
Nim pierwsza zjawa,
prawdę odgadła.
Długo szukała,
wśród krętych dróg.
Gdzie tylko ślepy,
przekraczał próg.
Gdzie tylko głuchy,
czuły na drganie.
Odbierał życia,
pierwsze zeznanie.
Kolejna zjawa,
spisała tchnienie.
W momencie, kiedy,
trwało cierpienie.
Krzyk przeraźliwy,
płaczliwe jęki.
Czas okrucieństwa,
oraz udręki.
Czekała chwilę,
aż coś się stanie.
By w dokumentach,
znaleźć przesłanie.
Lecz los fałszywe,
zsyłał sygnały.
Co tylko prawdę,
przekłamywały.
Następne zjawy,
już nic nie rzekły.
Widząc, że pierwsze,
tylko się wściekły.
I tutaj ręka,
łokieć zagina.
Czy to wam czegoś,
nie przypomina.
Wiersz dramatyczne,
zaczynał treści.
Chciałem poezją,
słuchacza pieścić.
Wprowadzić w nastrój,
grozą omotać.
Lecz czytający,
to nie idiota.
Zrozumie szybko,
głową pokiwa.
Że ja ( poeta),
tylko się zgrywam.
Że umiejętnie,
rymy tak składam.
Bo chcę słuchacza,
zręcznie wybadać.
Czy coś przetrwało,
czy część przepadła.
Nim pierwsza zjawa,
prawdę odgadła.
Komentarze (1)
Jestem szósta zjawa:) Wiersz OK! Pozdrawiam i znikam:)