Piramida
Grzęznę w błocie, tonę w bagnie
Wszystko jednak to zasadnie
Wszak kariery mnie uczono
Do wyścigu przeszkolono
Trupem ściele się ma droga
Pieniądz mi zastąpił Boga
Kto zbyt miły, nie ma racji
I jest obcej mnie narracji
Mam przyjaciół siebie godnych
Co o celach mi podobnych
Prą przez życie jak taranem
Jeden szefem, inny chamem
Moim celem szczyt łańcucha
Póki nie wyzionę ducha
Wyższy stopień karmi ego
Coś jak w szkole, z bele czego
Patrzę z góry na pospólstwo
Chyba mają mnie za bóstwo?
Zbijam kasę gdzie możliwość
Z mojej strony sprawiedliwość
Na co chęć mam, to kupuję
Czasu głupio nie marnuję
Ludzie, dobra i uznania
Skukiem mego się starania
Się pytają : co masz z tego?
Co dla ciebie jest ważnego?
Kogoś kochasz, czy ktoś ciebie?
Kiedy czujesz się w potrzebie?
O wy głupcy, naiwniacy
Prości ludzie i biedacy
Duszę swoją mi dajecie
Wciąż miotając się po świecie
Chyba że... o nie daj boże
Pieniądz już mi nie pomoże
Ten kieruje wami stadnie
Aż duch wasz całkiem upadnie
Więc spokojny jestem teraz
Jeśli celem Twym kariera
A drżeć wtenczas zacznę kolego
Jak odrzucisz Boga mego!
Komentarze (1)
Coś ciekawego w tym wierszu jest.