Pisany o godzinie 00:39
Dla tych którzy umierają codziennie...
Pewnego wieczoru zapomniałam o wszystkich
otaczających mnie cieniach.
Teraz widziałam tylko tą czarną smugę na
ścianie która nie pojawia się często.
A już powinnam siedzieć z tobą w drogiej
restauracji.
I już miałeś trzymać moje ręce.
Miał mnie ogarniać strach, miałeś zapytać
czy chę być twoją....
Na zawsze
Nie wybrałam także samotnego spaceru wśród
gwiazd, pełnych rozgoryczenia.
Usiadłam na fotelu tak jak zwykle...
wszystko teraz w moim życiu jest zbyt
zwykłe.
W żołądku już rozpływały się te wszystkie
proszki na wszystko...
Czy aby też na ból?
Lampka powoli gasła...
Może to duchy
A może, po prostu to ja traciłam
przytomność
Sen
Nie, to tylko zamroczenie, takie które
przychodzi po dużej dawce narkotyku.
Czy miałam sobie teraz tłumaczyć czemu...
Nienawidzę swojego życia
Czy miałam wszystko zganiać na świat i na
ludzi...
Nie, to tylko i wyłącznie moja wina
Umieram, popełniając niepewne samobójstwo
I wierzę w Boga, co z tego że on
nigdy nie poniesie mnie do gwiazd...
Byłam tam wiele razy w moim życiu
Zadzwoniłam wtedy raz jeszcze i wyszeptałam
słowa...
Byłam tu cała w pełni.
Pamiętaj tylko, że przyjdę kiedyś, z
ciepłym wiatrem, zimą...
I wiedziałeś że taki wiatr zjawia sie tylko
raz .
Poniosę więc Cię wtedy, i zrozumiesz
Co jest nasze, zostanie tu na zawsze
Tylko my całkiem inni i osobno
.
Wtedy umarłam po raz kolejny... ostatni
Żyłam grzesznie... Żyłam pełnią życia...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.