poemat w barwach deszczowych
Wiatr w bezpastele wsuwa paluchy,
niesie w wydechach lepkość wilgoci,
tylko on jeden ma dziś ochotę,
aby pomiędzy krzewami psocić.
Mżawka kapotę chłodną i mokrą
na połać lasów kładzie warstwami,
chowa w gęstości puchu szarego
promienie słońca, które falami
w wąziutkich strugach wiją się jako
małe strumienie ciepła i światła,
jednak przed nimi ciężki gabaryt,
suną z oporem jak w skórze dratwa.
Blady poranek, chorym się jawi,
jakoby kaszle powiewem chłodnym,
ospałość kładzie na mokrej darni,
jest bezchmurności pogodnej głodny.
Kruchy, w ospałej pozie przycupły,
lekiem dla niego wróbli świergoty;
odziewa plecy w pozie zgarbionej
zlodowaciałym pledem tchnień słoty.
Patrzę mu w oczy smętno – matowe,
jak rozweselić pobladłe lica,
kiedy wraz z jego stanem ponurym,
stapia się każda w mieście ulica.
Wezmę koc ciepły, na parapecie
usiądę z kubkiem ciepłej herbaty
i powędruję w mojej fantazji
pełnych pogodnej radości światy.
Jego niestety nie rozweselę,
on pozostanie taki zmoknięty,
wsłuchany w wody z rynny kapiące,
które głaskają mu nagie pięty.
Komentarze (36)
...miło mi cię Broniu gościć pod moim wierszem;
spokojnego wieczoru ci życzę:))
Piękny poemat o deszczu i jego urokach. Piękne
kwieciste pismo. Pozdrawiam serdecznie.
...dzięki Akaheroja; miłego wieczoru ci życzę:))
wiersz jak malowany, pięknie, a na pluchę herbata jak
najbardziej...
trochę roboty i logiki będzie barszcz ))pozdrawiam
Mżawka rzuca chłód na połać lasów
rozkłada przemoczone warstwy listowia w gęstwiny
szarości
w wąziutkich ścieżkach promienie słońca wiją się na
konarach drzew