ponure barwy epitafium
Gdy słychać puste brzmienia blaszanych serc
pustki
I w okrojonych zachodach, coraz częściej
odnajdujemy
Swój pierwotny lęk.
Wśród zgliszczy, w horyzontalnym uroku
opadających
Niechcianych dłoni i ust nie całowanych
–
Budzi się gorzka wiosna wisielców.
Zima topielców gdy pod masywną płachtą
lodu
Dryfują przegniłe zimnem obojętności
ciała.
Wszystkie niechciane pory roku
Z centralnymi żniwami wielkiej pomrocznicy
–
Naszej winy –
Naszej kary za wiarę w śmierć,
Za zaufanie w wieczny odpoczynek.
Symbolika tej wiary bywa przytłaczająca
–
Jest soczystym miąższem gnijącego trupa,
Doprowadza do zakwitającego w ogniu
lata.
Gdyż każde następne lato przepełnione
żarem
Staje się letniskiem spalonych żywcem.
Śmierć w głębokiej koronkowej zieleni
Zaprasza na wspólny piknik.
Pod nieboskłonami dotykanej wiary
W paradoksalnej niewierze –
Celebruje zawsze ta ostatnia –
Przygnębiona i truchlejąca jesień.
Jesień zatrutych jadem własnej
Urojonej winy za grzechy których nie
było.
Pod obnażonym bezwstydem drzew –
Tam gdzie rdzewieje niebo
I deszcz porywa ostatnie takie epitafium.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.