Popielcowa burza nad Sodomą
Lot i jego żona,
wiercą i nakłuwają,
ostrym nie przyciętym paznokciem
dziurki po zgolonych włosach na skórze,
wypełnione gorącym rosołem,
wyciśniętym potem,
niech sączy się dla nadziei
po ciężkiej pracy na przydomowym ugorze.
Wysiłek staje się coraz tańszy,
można go kupić na wyprzedażach,
kolonialnych sklepów w Soar.
Kolory aury spływają z monidła
na brudną podłoge surowego pokoju,
Duch Święty leczy katar,
już czuje pierwsze zapachy,
odór nawozu wypełnia okolice.
W prezencie od najbliższej rodziny
gwoździe
zamist gozdzików na święto imienia.
Przejedzony słodyczami,
z uszkodzonym od słonecznego rozbłysku
wzrokiem,
Lot wyruszył w drogę
z przepaską ślepca,
w śmierdzącym habicie na chwilę,
laską z martwego drzewa, które wydało
jedyny owoc żywota,
dotyka świata by się nie przewrócić,
przeraża przechodniów na czarno-białych
pasach.
Wypluł resztki śliny,
osuszony pot,
czerwieni się wypalona skóra po
łuszczycy,
odpadaja łuski świeżo złowionych ryb,
wolnym krokiem, nagą stopą, wymyka się.
Ogień zajmuje swoje miejsce w Sodomie,
nawet tłuste od kremu kości,
zmieniają się w popiół,
Duch Święty z wysmarkanym nosem,
dmucha coraz mocniej
podsycając popielcową burze.
od górą siwego pyłu migają neony,
wystają ostatnie piętra
najwyższych apartamentowców.
Lot w drodze, ciągle do przodu,
nie robi przystanków,
nie czeka na kolejny pociąg,
biegnie coraz szybciej, raniąc stopy,
przejrzał otworami w dłonich,
jego nowe oczy,
Żona Lota tuż obok,
Jest solą dla nowej ziemi.
Komentarze (1)
Niezły. Podoba mi się.