Poranek na morzu
Nad spienionym morzem pędzą ciężkie
chmury.
Wstaje świt powoli smętny i ponury.
Poprzez mgieł zasłony co nad wodą wiszą
Pierwsze smugi brzasku w falach się
kołyszą.
Wiatr dosiadłszy konia po toni kłusuje
I strzelaniem z bata falę wywołuje.
Ta zrodzona w głębiach mętne wody toczy
I ciągnie za sobą tysiące warkoczy.
Śpieszy się i burzy, rośnie i opada,
Aż w końcu odległych wybrzeży dopada.
Jej spienione wody, co ku plaży biegną
Zmęczone wysiłkiem na piasku polegną.
Za tą co umiera inna z siłą bieży
I tak jak poprzednia dopada rubieży.
Ścieli się po brzegu, pianę wkoło toczy
I oddawszy hołd ziemi znów w morze
uskoczy.
Rozhuśtana woda mąci się i burzy
Co z pewnością przyjemnej pogody nie
wróży.
Mewy krzycząc donośnie na falach siadają
I nurkując pod wodę ryby wyławiają.
Gdzieś za horyzontem nowy dzień się
budzi.
Jeszcze trochę drzemie i ciągle marudzi.
W swym małżeńskim łożu do nocy się tuli,
Co już śpi głęboko w błękitnej koszuli.
Komentarze (2)
Czytając jestem daleko nad morzem. Podoba mi się.
Zostawiam plus. Powodzenia!
Ciekawe metafory, obrazowe opisy i poezja ktora mozna
zobaczyc w swojej podswiadomosci...mnie sie podoba!