Posąg
Niczym samotny diament w pustelni pod
ziemią głęboko
Tchórzliwie może lekko narcystycznie
przebudza się
Głowa szyderczo uniesiona i śnieżnobiała
kamienna skóra
Na co dzień zimna teraz z podniecenia
płonie
Schizofrenicznie introwertyczny w oczach
blask
Wyzwoliciel zmierzch ekstazy czas głośno
zapowiada
Niech ssie dotyka bezwstydnie niech
patrzy
Przed nim w ciemnej komorze ze świata
wycofana
Bijący energią bezkresny wymiar pożądania
obnaża
Niepohamowaną siłę libido bezwstydnie
uzewnętrznia
Nieproporcjonalne swe łono podziwia
delikatnie głaszcze
Z twardości znane teraz aksamitną
przytulnością wabi
Niczym owoc egoistycznie wodę deszczową
pije
Jakże rozkosznie niemal z dziewiczą
ciekawością
Korzeń wbija cały we własnej otchłani
zatracając
Tak w dreszczach o chwil jeszcze pare na
kolanach prosi
Sokami przepełniona przed groźbą świtu znów
staje
Niczym wadliwa konstrukcja mostu gonitwą
tragarza
Poranna światłośc od szarości wywiedzionej
z ciemności
Ogłusza karcąc i w głaz wśród omamów krzyku
zamienia
Promieni słonecznych sztyletami bezlitośnie
zabija
Cicha rzeczywistość...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.