Potępiona
Pamiętam ten wieczór.
Kolacja, świece.
I twoje oczy.
Zimne kryształy lodu.
Rzucałeś słowami, które niczym sztylet
Przeszywały serce.
Wyrwałeś je i odszedłeś.
Zostałam sama,
Z nadziewaną kaczką na talerzu.
W miękkim blasku świec.
Z dziurą po sercu.
Minęło trochę czasu,
A ja wszystkie uczucia szpilką
przypięłam,
Na martwym drzewie.
Usychają.
Wspomnienia cięły moją duszę,
Więc zebrałam skrawki
I podpaliłam je.
Patrzyłam jak ogień pochłania,
Jakąś część daną mi przez Boga.
Czasem na kolanach,
Przytulam popioły mojej duszy.
Całuje każdy pyłek.
Często zapadam w sen,
By zapomnieć, że nic we mnie nie ma.
Zupełnie nic.
W środku nocy,
Obudził mnie dźwięk tłuczonego szkła.
Na parapecie przysiadł Anioł,
I płakał kryształowymi łzami.
Rozbijały się na podłodze,
A w nich widziałam siebie.
Jego szata, mokra od moich łez.
Siny policzek, od mojej pięści.
Patrzył na mnie z wyrzutem.
Strącili Go z Nieba, obcięli skrzydła.
Otworzył przede mną szafę moich emocji.
Pusto na półkach.
Nie jestem człowiekiem.
Nie mam w sobie nic ludzkiego.
Tego się Tam nie wybacza.
Za karę, On będzie ze mną mieszkać.
Odeszliśmy razem.
To był piękny lot.
Z 25 piętra.
Przyjaciele moi,
Pamiętajcie o mnie.
Czasem napiszcie kartkę z wakacji.
Mój adres:
Potępiona,
666 Piekło.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.