powieki
bielą szyję wiatru chmur
linią horyzontu w pętli
na krześle w sześć nóg
nie zajdziesz daleko
łabędziem skrzydeł rozpiętych
dłonią otwartą pustą
mgłą co wstaje zasłoną
a gdy się w końcu dniem
uniesie
coż odsłoni ponad
odwieczną nicość posłania
Komentarze (1)
Podoba mi się Twój biały wiersz...jest nietuzinkowy...