W prawdzie znikam
Prawda sprawiła, że znikam jak lśnienie
W szklanym odbiciu życia poranka.
Karmazyn nadgarstka popłynie
strumieniem,
A wnętrze me pęknie jak mydlana bańka.
I choć nie chce, znów zostać muszę
Cieniem człowieka z dalekiej
przeszłości.
Zmory piekielne zabiorą mą dusze,
A ziemia powoli zacznie trawić kości.
Deszczem łez zaśpiewam dwa ostatnie
słowa.
Ciemność jak zjawa wkroczy w moje
włości.
Kolejne życie rozpocznę od nowa,
A stare zostawię gnijące w ciemności.
Nie kochałaś, bo jak można kochać
Istotę będącą ludzkich cech pogardą.
Matka tylko po mnie cicho będzie
szlochać,
Lecz ją ludzie również zaczną tykać
wzgardą.
Więc kiedyś odejdę przy księżyca pełni,
By nie trawić życia obcych ludzi.
Jestem pewien, że wkrótce się mój czas
dopełni
I swym czynem już nigdy was nie będę
trudzić.
Prawda tak piękna choć boli tragicznie,
Sprawia, że nocą w sercu pragnę
krzyczeć.
I przychodzą do głowy mojej myśli
liczne.
Czasem jednak kłamstwo tylko chce usłyszeć.
Komentarze (4)
Zaimki osobowe "me" trochę obniżają wartość
wiersza..3/4 głosa :).. M.
samotność zdesperowana nieraz kłamstwem się pragnie
karmić i to ludzkie, ale bardzo smutne Wiersz ładny,
ma w sobie traumę +
uczuć wiele i dramatu niespełnionej miłości...czasem
kłamstwo i lepsze od gorzkiej prawdy,pewności jednak
czy ktoś kochał czy nie -chyba do końca nie ma...
Wiersz pisany Duszą i bardzo smutny.Pozdrawiam