Preparat
Często sens życia okazuje się po śmierci. - Prorok Nazepam.
Skrwawiono mnie według sztuki. Jak byka,
pozwalając ujść krwi przez nacięte naczynia
szyi, gdy wisiałem głową w dół. Później
przepisowe miesiące leżenia w wannie z
formaliną, podłączone rurki wypełniające
krwioobieg nową substancją.
Spieszyli się. Zawsze jest za mało
preparatów dla studentów, a moje życie
nabrało sensu dopiero po śmierci.
Jestem preparatem do nauki anatomii.
*
Najpierw nie miałem szczęścia. Później
znowu nie miałem szczęścia. I tak ciągle.
Umarłem na raka żołądka. Śmierć szybka,
choć bardzo bolesna. Teraz leżę na stole
sekcyjnym, otoczony wianuszkiem głów. – Ich
ciekawość, obrzydzenie, litość… Studenci
medycyny uczą się.
*
Najpierw preparowali rękę. Czyli „kończynę
górną”. Ściągnęli skórę, odsłonili żyły i
tętnice. Powięź, mięśnie. Spod pachy
wycięto mi węzły chłonne. Wyglądały, jak
żółtawe serduszka.
„To dla Was” – pomyślałem, jeśli zwłoki w
ogóle potrafią myśleć. Polubiłem ich od
razu. Nikt nie śmiał się, nie jadł
śniadania w mojej obecności. Patrzyli z
szacunkiem.
Nagle
preparującej dłoni obsunął się skalpel,
przeciął żyłę ramienną.
Z niewielkiego otworu zaczęła sączyć
się…
…bezbarwna, formalinowa…
…krew.
*
Ręka poszła w niepamięć. Leży sobie, już
nikt jej nie dotyka. Dziś przyszedł Wąsaty
Pan z wielkim sekatorem. Śmierdział wódką,
ale ciął równo moje żebra, tuż-tuż przy
mostku. Gdy skończył, odłożył na bok.
Ujrzeli moje serce: żółtawe, twarde. – Za
życia paliłem sporo, miażdżyca dała o sobie
znać…
Podszedł inny, starszy, w białym fartuchu i
plakietce nad kieszonką. – Wprawne ruchy
skalpela. – Nie minęło wiele czasu: worek
osierdziowy, duże naczynia…
Ciach, wyciągnął serce. Teraz leży na tacy
a Oni tną je wielkim kuchennym nożem.
Nie mam serca. – To nic. – Bez tego i tak
można być martwym.
*
Wyjęli płuca. Zrobiło się całkiem sporo
miejsca. Można by tam schować cały woreczek
złota. Albo wielką piłkę-zabawkę dla
dzieci. Nie myślałem, że mam w sobie tyle
przestrzeni.
Pocięte serce odniesiono gdzieś poza
wielkie drewniane drzwi pomalowane na
biało. Na tacy tasakiem tną płuca czarne,
jak smoła.
- Płuca palacza – powiedział ten starszy z
plakietką.
Przecież mówię, że dużo paliłem. Lecz nikt
mnie nie pyta. Jestem tylko przedmiotem na
aluminiowym stole w kształcie rynienki. P r
e p a r a t e m.
To i tak lepiej, niż przed śmiercią:
niepotrzebny nikomu. Teraz służę do nauki.
Chociaż na coś się przydaję. Nie muszę być
podmiotem.
*
Brzuch mi ładnie wyczyścili. Nie mam się
czego wstydzić. Formalinowe jelita,
formalinowa wątroba, śledziona, trzustka.
Żołądek obrośnięty chaotyczną tkanką, rurka
zza skóry do środka. Przed śmiercią dawali
mi przez nią jeść. – To mój rak, który
zabił. Wycięto i wyrzucono. – To lekcja
anatomii prawidłowej. A ja prawidłowy nie
jestem. Przynajmniej nie tutaj.
Gdy zdzierano skórę z penisa, by pokazać
ciała jamiste, czułem się nieswojo.
Czy martwy człowiek jest „swój”? Czy
„niczyj”. – Ja należę do Zakładu Anatomii.
Wreszcie jestem czyjś. – A ciała jamiste,
to zwykłe dziury. Gdyby wlewała się tam
krew, miałbym wzwód.
*
Wiosna za oknem. Otwarto je. Jakiś student
ciągle kicha od tej formaliny. – Życie ma
sporo wad…
Nogi zostawili w spokoju. Podobno już się o
nich uczyli. Przynieśli
nie-należącą-do-nikogo „kończynę dolną”.
Moja leży nietknięta skalpelem. – Pewnie za
rok potną na kawałki…
Brakuje preparatów. Każdy, kto się tu
znajdzie, zostanie wykorzystany do
ostatniego strzępka najmniejszego nerwu.
Tak jak ta pani w drugim pomieszczeniu, bez
nóg. Plotka głosi, że wpadła pod pociąg.
Bezdomna. Opieka Społeczna nie miała
pieniędzy na pochówek, więc oddano zwłoki
Nauce.
Nie wierzę w pogłoski.
*
Ważny dzień. Dziś ściągnięto mi twarz,
zwinięto w rulon. Jutro przyjdzie Wąsaty z
piłą mechaniczną i rozetnie czaszkę. W
środku mam mózg, już nieprzydatny… Ten
starszy wyjmie; będą wyobrażać sobie bruzdy
i zakręty na korze. Później, tak jak serce
i płuca – pod nóż.
*
Na noc odwijają twarz, przykrywają
prześcieradłem. Wyglądam tak, jakbym umarł
przedwczoraj: zarys ciała, bezruch. Brak
tylko zapachu śmierci, zabitego przez
wszechogarniający smród utrwalacza.
Już czerwiec. - Colloqium z Układu
Nerwowego. - Egzamin. - Studenci pojadą na
wakacje. – Ten codzienny skalpel trochę
mnie zmęczył. – Będę mieć dwa miesiące
Wiecznego Spokoju.
Komentarze (4)
Mroczny wykład jak dla mnie,lecz bardzo
ciekawy.Pozdrawiam:)
...a mnie wersem "moje życie nabrało sensu dopiero po
śmierci" i "Będę mieć dwa miesiące Wiecznego Spokoju."
- przebrnęłam i choć daleka jestem od takiej
"estetyki" - trzeba przyznać, że tekst ciągniesz
nienagannie - narracja trupa przeszywa dogłębnie.
Bardzo, bardzo wymowne, mimo całego okrucieństwa i
strasznego widoku na kimś na czymś uczuć się trzeba.
Dlatego też medycyna nie dla mnie.
Czytając, widziałam obraz Rembrandta "Lekcja anatomii
doktora Tulpa". Myślę, że autor związany jest z
medycyną(fachowy opis). Doskonale prowadzony
monolog.Gratuluję pomysłu na wiersz.'Nie mam serca. –
To nic. – Bez tego i tak można być martwym.' - kupiłeś
mnie tym wersem.Pozdrawiam:)