próba bycia Boskim poetą
poranek dnia wakacji 2002 roku....a zmodyfikowany przed chwilą....
Spowinowacony z blaskiem światła bijacego z
glebi duszy
Wpatrzony w zwierciadło historii
Przeglądam wieki niczym pasterz dogladajacy
swej owczarni
Ze spokojem i dziwną lekkoscią
Nie jestem tu sam
Czuje Protektora o sile niezmiezonej
Tego który jest ,był i bedzie....
Czuje ze On droge nakreśla
On, mój Mistrz!
Grube dłuto Mistrza
Wykuwa dusze z kamienia
Nadaje kształt formie mego żywota
Oczom owego Artysty niewiele ujdzie
Prowadzony bladą łuna satysfakcji
Ogołocony z uprzedzeń i lęków
Chce kreować!
a On pozwala mi bym czynil to
Ręka Jego prowadzi uczuć mych tabory
Na tory poezji...
Uczy malować krajobraz słowem....
Pisać palcem na wodzie hymny ku Jego
chwale
Które akcent myśli mojej
W pamięci człowieka zostawią niczym On w
mym sercu miłość i dar rozumienia słowa
Zawarłem pakt z samym sobą o przetrwanie
Pozwolił na to
On jego gwarantem
Osmielił mnie bym zrobił pierwszy krok
Poszedłem wiec...... nie wiedząc
Czym godzien słowem marnym piedestały
zdobywać?
I czekam ,i myśle
Ile liści złocistych spłynie lekkim
podmuchem jesiennego wiatru
Ile zim upłynie
Ile poranków żywota mego przejdzie
Nim słowa danego dopełnię...
Czy podołam blask płomienia
Ujazmic na wieki tchnieniem słów poezji
mojej?Czy sam bez Niego?
napewno nie....
prosze o uwagi na temat wiersza:)to moj pierwszy utwor wiec zastanawiam sie nad jego odbiorem i zasadnoscia tworzenia kolejnych.prosze o szczere opinie.pozdrawiam:)
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.