Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Profesor Dzik. Matka

opowiadanie (fragment)

W czwartej klasie technikum byłem już "starszakiem". Na jednej z dużych przerw siedzieliśmy grupką na korytarzu, niedaleko pokoju nauczycielskiego. Wyszedł z niego wicedyrektor Kozłowski. Nawet gdybyśmy go nie spostrzegli, echo daleko roznosiło stukot jego podkutych butów na kamiennej posadzce. Uśmiechnęliśmy się pod nosem: "Uwaga, podnosić tyłki i wyprost! Ułan idzie".
Wicedyrektor przezwisko miał właściwe – często przychodził do szkoły w ułańskich, zielonych bryczesach i w czarnych butach ze sztylpami do jazdy konnej. Brakowało tylko ostróg i szpicruty oraz oczywiście konia. Mógłby wtedy, jak przed wojną generał Wieniawa-Długoszowski do restauracji, wjeżdżać do szkoły na wierzchowcu.
Podnieśliśmy się.
– Dzień dobry, panie dyrektorze.
– Dzień dobry, chłopcy.
Ułan poszedł dalej; usiedliśmy z powrotem. W tym samym momencie z drugiej strony nadeszła starsza kobieta, z wyglądu wiejska babuleńka. Nie była w latach aż tak wiekowa, ale widocznie ciężka, fizyczna praca na gospodarce postarzyła ją o dobre dwadzieścia jesieni. Rozglądała się niepewnie po szerokim holu, pełnym hałaśliwej, rozbrykanej młodzieży. Kiedy dojrzała wicedyrektora, ucieszyła się wyraźnie i, nad podziw żwawo, podeszła do niego.
– Przepraszam pana profesora...
– Jestem wicedyrektorem szkoły, nazywam się Kozłowski. – Ułan przystanął. – Słucham panią.
– O, jak to dobrze – ucieszyła się babuleńka, składając ręce jak do modlitwy. – Szukam profesora Dzika, bo mnie wezwał na dzisiaj do szkoły. Widocznie mój syn, huncwot jeden, znów coś narozrabiał.
– Proszę pani, profesor nazywa się Szmelter i jest akurat w pokoju nauczycielskim. Proszę zapukać w tamte drzwi.
– Ale ja chciałam rozmawiać z profesorem Dzikiem – zdziwiła się matka.
– Przecież pani mówię... eech. Niech pani zapuka do drzwi pokoju nauczycielskiego.
Uśmiechnęliśmy się, słysząc ich rozmowę i widząc machnięcie ręką zrezygnowanego Ułana. Widocznie nie pierwszy raz wezwany rodzic pytał go o „profesora Dzika”. Zdziwieni nie byliśmy. Sami przecież dopiero po dłuższym czasie dowiedzieliśmy się, że to nie jego prawdziwe nazwisko, mimo że mieliśmy z nim styczność od pierwszego dnia naszego pobytu w technikum. Na szczęście przez dwa lata zajęć z „przysposobienia obronnego” nie był w naszej klasie wychowawcą, więc nasi rodzice nie musieli szukać „profesora Dzika”.
Matka niesfornej latorośli podziękowała, podeszła do wskazanego pokoju i zapukała w drzwi. Była tak zaaferowana wezwaniem „do pana profesora”, że nawet nie zauważyła, iż nagle wokół niej zebrał się wianuszek wyrośniętej młodzieży. Takiej okazji nikt z uczniów, którzy byli w pobliżu, nie chciał przepuścić. Nasza grupka również – niby to rozmawialiśmy ze sobą, niby staliśmy dwa metry od pokoju nauczycielskiego, niby przechodziliśmy akurat, niezainteresowani niczym poza samym sobą... ale tak mogło wyglądać tylko dla niewtajemniczonego obserwatora. Wszyscy czekaliśmy z niecierpliwością na spodziewany, dalszy rozwój sytuacji.
Drzwi od pokoju otworzyły się i wyszedł, jak na zawołanie, profesor, znany nam starszakom już pod prawdziwym nazwiskiem Szmelter. Spojrzał na kobiecinę i zadudnił:
– Słucham panią.
– Przepraszam pana profesora. Szukam profesora Dzika. Jestem matką ucznia...
– Ale ja nie nazywam się Dzik, tylko Szmelter.
– A mógłby pan poprosić profesora Dzika? On mnie wezwał. Pewnie mój syn znowu coś narozra...
– Mówię pani, że nie nazywam się Dzik! – Szmelter podniósł głos o ton wyżej.
– No toć słyszę. – Matka machnęła ręką, zniecierpliwiona. – Nie jestem głucha. Chciałabym rozmawiać z profesorem Dzikiem.
– Ile razy mam mówić, że nie nazywam się Dzik, tylko Szmelter! – Profesor próbował jeszcze zachować spokój, ale wyraźnie wewnątrz już się gotował. Nie podobał mu się też pobliski obwarzanek uczniów. Zerkał krzywo w naszą stronę, ale nie znalazł pretekstu aby przepędzić młodzieńców. Nikt z nich nie okazywał najmniejszego zainteresowania przebiegiem jego rozmowy z matką, wszyscy byli zajęci własnymi sprawami. Mieliśmy swoje tematy do obgadania, cóż nas mogła obchodzić jakaś rozmowa profesora i obcej kobiety. Całkowicie tę parę ignorowaliśmy, nawet nie patrzyliśmy w ich kierunku. Tylko wyjątkowo spostrzegawczy obserwator mógłby zauważyć, że na wielu twarzach uczniów drgały lekko mięśnie ust i policzków, ledwie powstrzymywane wielką siłą woli.
Mamusia, mimo że wyglądała i prawdopodobnie była wiejską kobieciną, nie przelękła się podniesionego głosu groźnego profesora. Też podniosła głos:
– Wiem już, wiem, jak pan się nazywa! Ja chcę rozmawiać z profesorem Dzikiem, a nie z panem! Niech pan poprosi wreszcie profesora Dzika.
– Ostatni raz powtarzam, że nazywam się Szmelter!
– Dyć mówiłam, że słyszę. Zawoła pan profesora Dzika? Jest w pokoju, czy go nie ma?
– Przecież jestem! I nazywam się... – Poczerwieniał na twarzy, wzburzony podniósł ręce do góry i potrząsnął nimi.
– Ło Jezu! Co teraz za niekumate profesory som! – Babuleńka nie była dłużna. Podparła się rękoma pod boki i podniosła jeszcze bardziej głos – Ja nie chcę z panem rozmawiać, tylko z profesorem Dzikiem. – Trzasnęła obcasem buta w kamienną posadzkę, aż echo się rozniosło. – Z profesorem Dzikiem!
Tego było za wiele dla niego. Wrzasnął: – Już nawet rodzice mnie przezywają, żadnego poszanowania dla nauczyciela! – Odwrócił się na pięcie, prawie wbiegł do pokoju i zatrzasnął kobiecinie drzwi przed nosem.
Zachowanie rozmówcy lekko ją zszokowało. Nie dość, że nie wiadomo czemu uparł się i nie chciał poprosić profesora Dzika, to jeszcze na końcu tak grubiańsko się zachował! I to taki kształcony profesor! To co, że ona jest ze wsi. Pańskie czasy skończyły się. Tak nie wolno, i już!
Krztusiliśmy się ze śmiechu, ale i żal nam się jej zrobiło. Stała chwilę zdezorientowana, ale nie straciła rezonu. Mruczała pod nosem: – Nic nie rozumiem. Co tutaj za nauczyciele uczą. Dlaczego nie chciał zawołać profesora Dzika? – Spojrzała w naszą stronę i zapytała się: – Chłopcy, gdzie jest dyrektor szkoły?
Naprawdę była rezolutną kobieciną. Nie dawała się zbyć tak łatwo. Jechała pewnie szmat drogi na wezwanie „profesora Dzika” i będzie go szukała do skutku, wszystkimi sposobami.
W tym momencie zabrzmiał dzwonek szkolny na lekcję. Szybko rzuciłem:
– Proszę pani, Dzik to przezwisko szkolne. Naprawdę nazywa się profesor Szmelter. To właśnie ten nauczyciel, z którym pani rozmawiała.
– To nie mógł mi tego powiedzieć?! – Kobietę prawie zatkało z wrażenia.
– Mówił pani, tylko nie mogliście się zrozumieć. Niech pani jeszcze raz zapuka i poprosi profesora Szmeltera.
– Dziękuję. A memu synowi... Niech no tylko wróci do domu!
– To pewnie nie wina syna, proszę pani. Jest z pierwszego roku? To pewnie zna profesora tylko po ksywce. My też wtedy nie znaliśmy prawdziwego nazwiska. Muszę już iść na lekcję. Proszę zapukać.
– Do widzenia. Dobrzy z was chłopcy. Jeszcze raz dziękuję.
– Do widzenia pani. Życzymy zdrowia.
Korciło nas wielce jeszcze zostać i zobaczyć, jak Dzik ponownie przywita matkę, kiedy już prawidłowo wymówi jego nazwisko – będzie chciała rozmawiać z profesorem Szmelterem. Niestety siła wyższa, a dokładniej rozpoczynająca się lekcja, zmusiła nas do opuszczenia miejsc na widowni „teatru groteski”. Najważniejsze i tak oglądnęliśmy. To było prawdziwe qui pro quo.

autor

zetbeka

Dodano: 2019-04-19 22:03:28
Ten wiersz przeczytano 5314 razy
Oddanych głosów: 5
Rodzaj Wolny Klimat Wesoły Tematyka Szkoła
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (8)

zetbeka zetbeka

Angel Boy, fajnie, że się spodobało. Pozdrawiam
świątecznie również :)

Angel Boy Angel Boy

Długie, bardzo wciągające :) Pozdrawiam serdecznie i
świątecznie życząc mokrego śmingusa +++

zetbeka zetbeka

Amorze, nie narzekam na brak wspomnień ;) Ten fragment
jest z jednej z już wydanych pozycji. Sam go bardzo
lubię, przypomina mi lata młodzieńcze :)

AMOR1988 AMOR1988

Wspaniała, wesoła opowieść o szkole i w dodatku tylko
fragment.
Aż przypomniała mi się moja kilku częściowa Szalona
klasa.
Wesołych świąt.

zetbeka zetbeka

Zenku, chyba każdy przeżył podobne przygody lub był
ich świadkiem w szkole :)
Spokojnych świąt.

zetbeka zetbeka

Loka, miło mi. I Tobie spokojnych i wesołych świąt.

Zenek 66 Zenek 66

Tak czasami się zdarza podobna historia miała miejsce
u mojej sąsiadki która miała przydomek nie za ładny
ktoś ją zapytał gdzie taka mieszka i była afera
Fajna naturalna przygoda Wszystkiego Najlepszego
Wesołych Świąt

loka loka

Świetny tekst.Bardzo ciekawie opowiadasz.Pozdrawiam i
radosnych Świąt życzę.

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »