A przecież rękopisy nie płoną
Świerszcze w kominie
Pomieszkują tam tylko po to, żeby zadowolić
poetów i muzykantów.
Tych, których wena pochlała się na imprezie
u Bachusa i zachrypła.
Gruby paluch gmerał w boskim nosie.
Smarki otarł o granatowy menisk
wieczoru.
Ten wypukły i czarnoświatły niczym żabie
oko.
Odpowiedzialne za metaforę płazy
zaprotestowały natychmiast chóralnym
skrzekiem muzycznym, pięknym w swojej
kakofonii i artystycznym doborze
kijanek.
Człowiek jeszcze nie nastał
Nikt lepiej od Niego nie wiedział, że czas
jest tylko złudzeniem.
Toteż homo nieźle dał się już we znaki
pamiętliwemu bóstwu.
To przez tę wolną wolę, którą ich kiedyś
obdarzę...
Profetyczna pamięć załkała z
bezsilności.
Wyjęła RĘKOPIS z wygasłego kominka. Zimny
acz płonący.
Ach, więc to tak stworzę gwiazdy?!
Po rozsupłaniu kosmicznych strun i
zapleceniu lin powstaną żaglowce,
najpiękniejsze twory tego świata.
Jeden na każdego poetę.
Przeciwko entropii
Z wiatrem słonecznym we włosach.
Czołgając się z prędkością światła.
Od jednej supernowej do drugiej, wydających
boskie nasienie katastrof.
Zalążki fonemów w milczącej
wszechprzestrzeni. Pierwiastki słów.
W środku mlecznego wiru, nadzieja bycia
wolnym, poprzez ucieczkę w lepszy
wszechświat.
Lej czarnej dziury lub łaskawa śmierć.
Osobliwie. Obie poza horyzontem zdarzeń.
J.E.S.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.