Przed wyjściem ze snu
Zbliżali się do siebie. Patrzył prosto w
oczy, to znów
na postać i znowu twarz, jakby wcześniej
jej nie widział.
I ta cisza. Razem mieściły się w jego
objęciach, nie wiedział
kto kogo przytula. Rozmowa trwała lecz
gdzieś w środku.
Tak musi być z drzewami. Drzewo nie słyszy
drzewa,
i w lesie i w parku. Drzewa są jak sny, w
których głosy
wychodzą z korzeni i kończą się w
gałęziach, nigdy
niewybudzone.
Szedł na ścianę w lekko oświetlonym pokoju,
na wiszące
okno bez framug, może szklane drzwi. Zimne
lustro.
Przylgnął ciepłym policzkiem.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.