Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Przedecz (odc. 24)

(wspomnienia Marii)


W maju 1943 roku otrzymałam pierwszy w życiu list od Lesi, po sześciu miesiącach od naszego ostatniego spotkania w listopadzie zeszłego roku, kiedy po naszym szczęśliwym powrocie spod Szamotuł do Włocławka ona odwiedziła mnie w Turzyńcu.
Dopiero wtedy, z tego listu, dowiedziałam się o jej podróży do Warszawy, gdzie w końcu tam, w niedalekiej okolicy, odnalazła swoją mamę.
Od ponad czterech miesięcy, licząc od Nowego Roku, byłam w Przedczu, znowu pracując jako służąca w domu tego samego Henryka Liedte, opiekując się już teraz głównie ich dwójką małych dzieci. Pani Liedte znów była w ciąży, nieco ponad dwa lata po urodzeniu Ernsta, a w niespełna rok po urodzeniu Ingi. A teraz miała rodzić po raz trzeci w końcu lata. Cieszyli się, bo dzieci zdrowo się chowały, a matka dobrze znosiła nową ciążę i była spokojna, że będą mieli trzecie, zdrowe dzieciątko.
Liedte został przeniesiony do Przedcza, żeby tu być dyrektorem i kierować pracą tutejszego młyna, a także pełnić jakąś funkcję w tej ich partii, NSDAP, do której wstąpił. On i jego żona byli w sumie z tego zadowoleni, z tych przenosin, bo tu było jednak znacznie spokojniej, niż we Włocławku. Pani Liedte mówiła, że oboje z mężem lepiej się tu czują, w takim małym miasteczku. Dobrze mnie też przyjęli z powrotem do pracy po tym, jak starsza pani Liedte z Górzyńca wraz z Erną zadzwoniły do nich i powiedziały, że wróciłam. Ja z kolei nie miałam innego wyjścia, tylko znów udać się do nich, jakby pod ich opiekę, bo Niemcy wciąż łapali robotników i wysyłali ich do pracy do Rzeszy. Już mnie zresztą namierzyli i chcieli umieścić na liście, ale tym razem Alfred Liedte sam z siebie od razu załatwił, że mnie z niej wypisali. Tak mówiła Erna.
Dwóch takich robotników ze Skalińca wróciło w zeszłym roku. Jeden na stałe wrócił do rodziny, bo miał wypadek i maszyna w fabryce ucięła mu rękę i już dalej nie nadawał się tam do pracy. Drugi, co pracował w jakimś gospodarstwie na Pomorzu za Odrą, wrócił tylko na krótką przepustkę, bo umarł mu ojciec i pozwolili mu przyjechać na pogrzeb.
Obaj mówili o tym, jakie straszne warunki pracy tam były. Jak ich poniżali i jak nimi pogardzali, czasem znęcali się nad nimi ci tamtejsi „nadludzie”. Panował wśród robotników głód i nędza, szczególnie najbardziej wśród Polaków w miastach, bo na wsi zawsze coś można było wyrwać dla siebie do jedzenia. Otrzymywane od rodziny paczki i listy – te jedynie dawały wsparcie i pociechę w tej często niewolniczej pracy.
Płace tam były bardzo nędzne, a i tak nie wszędzie można było wydać zarobione pieniądze, bo zakupy żywności w większości sklepów były niedostępne dla Polaków. Okropne rzeczy opowiadali. (*)
Podobnie relacjonował przecież Władek, którego jeszcze we wrześniu 1939 roku złapali w Bydgoszczy i wywieźli na roboty do Prus Wschodnich. Pracowali tam ciężko w lesie jako robotnicy leśni, często po dwanaście – trzynaście godzin dziennie, nieraz w deszczu, w zimnie i w błocie. W końcu udało im się uciec, Władkowi i innym trzem chłopakom mniej więcej w tym samym co on wieku. Postanowili zbiec z tej katorżniczej pracy, której nie mogli wytrzymać, w poniżeniu, o głodzie i chłodzie. Była to zima 1942 roku, w lutym, kiedy ja siedziałam jeszcze w miarę spokojnie w ciepłym domu u Liedtego we Włocławku. Nie mając żadnych dokumentów, musieli przedzierać się nocami, idąc pieszo przez lasy i bezdroża. Jedną noc przespali w lesie pod gołym niebem, pomimo mrozu, osłonięci tylko liśćmi i gałęziami. Spali wtedy leżąc jeden na drugim, aby w taki sposób jak najmniej zmarznąć. Władkowi jakoś udało się dotrzeć do nas do Turzyńca, bo wiedział już wcześniej o tym, że mieszkali tu matka, ojciec i brat Józef (Niemcy pozwalali robotnikom w ograniczonym stopniu na wysyłanie i otrzymywanie listów i paczek). W listopadzie całą czwórką razem przenieśli się do małego mieszkanka na piętrze domu państwa Bończaków w Skalińcu.
Potem dowiedziałam się także, że Alfred Liedte zgłosił się na ochotnika do Wehrmachtu i że wyjechał na front wschodni. Jak się później spotkałam z Erną na Górzyńcu w czasie jednego mojego urlopu w domu, to mówiła, że „ten mój głupi mąż wyjechał na ochotnika zdobywać Stalingrad i nie wiadomo, czy wróci stamtąd do swoich dzieci”. Jednak jak się potem okazało, nie był pod Stalingradem i może dzięki temu wrócił w końcu do swojej rodziny. My, Polacy na Kujawach, cieszyliśmy się, że Niemcy oberwali srogie baty w tamtej bitwie. Choć bardzo Niemcy się starali nie pozwalać na rozpowszechnianie wiadomości o swoich klęskach, to jednak ludzie dowiadywali się jakoś o tym i bardzo się z tego cieszyli.
„Głupia jest ta wojna, głupia i paskudna” – powiedziała mi kiedyś Erna na ucho, gdy przyjechała wraz z mężem odwiedzić jego brata i bratową w Przedczu. „To wszystko musi źle się skończyć dla nas, Niemców. Pójdziemy stąd z torbami albo w trumnie”.



(*)„Na warunki egzystencji robotników przymusowych w Rzeszy zasadniczy wpływ miało wyżywienie, a właściwie permanentny jego brak. Głodowe racje żywnościowe potwierdzają w jaskrawy sposób złe traktowanie polskiej siły roboczej i odsłaniają całe kłamstwo propagandy niemieckiej (…)” ; „Jedzenie! To był prawdziwy koszmar. Gdyby nie paczki z domu, nie miałabym siły pracować. Wszystkie dziewczęta z Rzeszy otrzymywały pomoc z domu, warszawianki i lwowianki pomoc od nas. Byłyśmy naprawdę solidarne. Moja mama w listach zawsze mi przypominała o konieczności dzielenia się z innymi.” Cytat z: „Polska 1939-1945. Straty osobowe i ofiary represji pod dwiema okupacjami”, pod red. Wojciecha Materskiego i Tomasza Szaroty; Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2009, str. 146.

Dodano: 2016-12-13 09:08:06
Ten wiersz przeczytano 856 razy
Oddanych głosów: 6
Rodzaj Bez rymów Klimat Obojętny Tematyka Społeczeństwo
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (7)

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Anna
Halina
Beata
Amor
Bardzo dziękuję za odwiedziny, czytanie i komentarze.
Pozdrawiam.

AMOR1988 AMOR1988

Kolejna, wciągająca, historyczna opowieść

Beata1* Beata1*

"Nadludzie" ustanawiali bezprawie. Jeszcze dzisiaj
cierpnie skóra gdy się o tym czyta czy ogląda filmy.
Pozdrawiam serdecznie

Halina53 Halina53

Kawałek interesującej historii, dla mnie to był czad
moich rodziców...ojciec też przymusowo pracował w
lesie w okolicach Kolonii...młody to i przeżył, nie
wszystkim się tam udało...pozdrawiam serdecznie

anna anna

Roboty przymusowe i głód w czasie wojny- opowiadała mi
o tym moja mama.

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »