Przemierzyć
Przestałem wierzyć w cokolwiek.
Ogromny bezmiar mych podstaw
skruszony tchnieniem odejścia.
Ogromny zapas nadziei
zdławiony chłodem zdumienia.
Jak łatwo jest zniszczyć człowieka;
jak trudno go potem jest
wskrzesić…
Jak prosto oceniać człowieka;
jak ciężko jest go ocenić…
Skończone. Sen prysnął.
Jak bańka mydlana
trącona oddechem westchnienia.
Nie umiem. Nie wierzę. Poczekam…
Już wszystko minęło bez cienia.
Nic się nie zdarzy od nowa;
nie będzie już nic, jakie było.
Bezkształtna postać cierpienia
przybrała mi postać człowieka.
Przedziwna pewność zwątpienia
ogarnia, przypływa, nabrzmiewa
w bezwiednych głębiach wejrzenia
na wszystkie błękity nieba.
Upadek. I koniec zmęczenia.
Upadek. I koniec znoszenia
wszystkich, wszystkiego i siebie.
Upadek w Puszczy ramiona,
w ruciane miedze i pola,
w Rominty poszum i w szarość
mgieł rozwieszonych na brzozach…
Bez modlitw. Bez krzyku. Bez wołań.
Upadek. Milczenie. Odejście. Był
ktoś…
Gotowość miłości strawiona na popiół.
Cierpliwość kamienia rozbita kilofem.
Konieczność poświęceń bez niczego w
zamian.
Szukanie odskoczni i ciepła drobiny.
Nieludzka samotność w czekaniu na finał.
Statyczne dążenie do kresu ciemności.
Bez ruchu. Bez światła. Bez drogi
powrotnej.
Zmierzanie ku czemuś bez żadnej
pewności,
że znajdzie się złudne poczucie
wartości.
Odejście po cichu, bezgłośnie, bez echa.
Był bliski człowiek. I nie ma
człowieka…
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.