Przeminęło
Siedziała patrząc w zaciągnięte firaną
okno. W oczach miała łzy.
W dłoniach ściskała czarną bluzę, którą
miała na sobie tamtego wieczoru. Na jej
rękawach zostały jeszcze plamy krwi. Jego
krwi...
Tylko tyle... Czerwona plama na czarnym
tle. To, co przypominało jej o tym, czego
już nie ma.
Teraz był tylko żal i łzy, które nie
chciały ustąpić z jej oczu. Ból, cierpienie
i poczucie bezradności. Pustka, którą nic i
nikt już nie wypełni. Nigdy.
Strach. Strach przed samotnością, przed
przyszłością. Bo dla niej nie było
przyszłości. Tylko szara codzienność, zwana
teraźniejszością. I powracająca co noc
przeszłość.
Wspomnienia, spychane zawsze gdzieś
głęboko, odżywały wtedy, jak włączony
powtórnie film. Obraz czysty, bez żadnych
wad, ukazywał tylko chwile, które teraz
zostaną niespełnionymi marzeniami.
Marzeniami o tym, aby to, co było,
powróciło. Tylko z nim. I nikim innym.
Tylko on był w jej marzeniach. W marzeniach
od kilku lat. Te marzenia się spełniały. Do
końca. Jak żadne inne.
Marzenia o bliskości, czułości,
zrozumieniu. Marzenia o dotyku jego rąk i
warg, marzenia o wyznaniach szeptanych
cicho do jej ucha, w czasie, kiedy każdą
cząstką siebie, czuła jego.
Te marzenia się spełniały. Jeden po drugim.
Nieustannie. Jak w bajce. I to było piękne.
Właśnie dla tych spełniających się wciąż
marzeń, wstawała rano. Miała po co wstać.
Chciała, pragnęła, musiała wstać! Dla
niego.
On też wstawał tylko dla niej. Co rano.
Kiedy spali razem, budził ją delikatnym
pocałunkiem. Tak, jak lubiła i tak, jak on
lubił. Kiedy kładli się spać, brał ją w
ramiona. Zasypiała wtedy wsłuchana w bicie
jego serca. Serca, które biło tylko dla
niej. A kiedy wsuwał się do łóżka, a ona
już spała, całował delikatnie jej policzek
tak, aby jej nie obudzić. Szeptał potem do
ucha czule "kocham cię" i kładł głowę na
poduszce, zasypiając z jej dłonią w swojej
ręce.
Czekała na to. Leżała nie mogąc zasnąć, do
póki nie poczuła przy sobie jego ciepłego
ciała. Wtedy czuła się całkowicie
bezpieczna. Wtedy czuła się kochana i wtedy
czuła się kobietą. Kiedy czuła na policzku
jego usta, kiedy słyszała jego głos, i
kiedy brał w rękę jej dłoń, kochała go
najbardziej. Kochała dlatego, że robił to
nie wiedząc, że ona czeka na ten gest.
Myślał, że śpi. Kochała go za tę czułość,
którą okazywał jej nawet wtedy, kiedy
wiedział, że nie otrzyma w zamian żadnego
pocałunku, szeptu. Ale robił to. Co noc.
Był z nią. Choć przez chwilę. Choć dla tego
pocałunku, szeptu, dotyku. Dla niej... A
potem nie raz wychodził w późną noc. I
wracał następnego dnia. Zawsze.
Ale teraz już nie wróci. Teraz nigdy nie
położy się obok niej. Już nie... Teraz do
łóżka kładzie się sama. Całkiem sama.
Czasem z przyniesionym pluszowym misiem. Od
niego. Przytula się wtedy do tego pluszaka
i płacze. A kiedy zabraknie jej łez,
zasypia. Rankiem budzi się czując koło
siebie jego zapach. Wtula nos w swojego
misia, który dawno temu spryskał swoją
wodą. I choć zapach dawno już zwietrzał,
ona wciąż go czuje.
Umarł... Odszedł na zawsze. A przecież
Anioły nie umierają... Jak więc było to
możliwe? On był jej Aniołem. Aniołem
Stróżem. Nie pozwalał, by stało jej się coś
złego. Żył dla niej. Umarł dla niej.
Miłość... Właśnie ona. To przez nią, czy
może dzięki niej, nauczył się znosić ból.
Powiedział jej to, kiedy zapłakana wtulała
się w jego ramiona. Mocno, bardzo mocno.
A ona tylko płakała. Prosiła, by zmienił
decyzję, prosiła go o to, by pozwolił jej
umrzeć, zamiast niego. Bo dla niej było
ważniejsze jego życie. Jej życie było
niczym. Było niczym bez niego. Jej życie
jest niczym... Wieczną pustką i
cierpieniem. Od miesiąca.
Nie ma go...
Na splamionej krwią szosie, wyszeptał:
"Żegnaj... Bądź szczęśliwa... Kochaj..."
Tylko ona nie miała już kogo kochać. Osoba,
którą obdarzyła miłością umarła na jej
rękach. W mękach. W bólu.
Przytulała twarz do jego twarzy, wargi do
jego drżących ust. Ta sama krew, którą
teraz na rękawach czarnej bluzy przyciska
do ust. Szczęśliwa też już nigdy nie
będzie. Ona dawno zapomniała, co to
szczęście.
Jak można być szczęśliwym po tym, co
musiała przejść? Jak można być szczęśliwym
po rzeczach, jakie ona musiała oglądać?
Nie... ona już nigdy nie będzie szczęśliwa.
Jej szczęście odeszło tego wieczoru, kiedy
w ukochanych oczach zgasł ostatni płomień
życia tak, jak gaśnie polane wodą
palenisko.
Tamten wieczór... Taki jak ten. Wiał wiatr
i było wtedy zimno, chociaż zaczynał się
sierpień. Cisza. I nagle tą ciszę przerywa
przeraźliwy krzyk. Jej krzyk. Potem trzask
metalu, dźwięk tłuczonego szkła. Ktoś
krwawił. Zobaczyła tylko, jak kona. Jego
twarz wykrzywiła się nienaturalnie w
ogromnym bólu. Nie widząc nic przez łzy,
dobiegła do drżącego ciała ukochanego
mężczyzny. Powtarzała w kółko jego imię.
Własną ręką próbowała zatamować krwotok,
ale jego krew przepływała między jej
palcami, jak przez sitko.
Patrzył na nią. Patrzył, jak próbuje go
jeszcze ratować. Uśmiechnął się do niej.
Ciepło, z miłością. Chwycił w ręce jej dłoń
i przyłożył ją sobie do ust. Właśnie wtedy
nachyliła się nad nim. Przytuliła twarz do
jego twarzy, pocałowała go.
- Kocham cię... - powiedział jeszcze. -
Zawsze...
- Ja też cię kocham! Tylko ciebie! -
Płakała.
Zmusił się ostatnią silą woli, żeby jeszcze
raz spojrzeć w kochane oczy. Dotknął jej
policzka drżącą ręką. Wypowiedział jeszcze
cztery słowa: "Żegnaj... Bądź szczęśliwa...
Kochaj..." Potem jego ręka zsunęła się z
mokrego od łez policzka, a w oczach zgasła
iskierka życia.
Zrozumiała - on umarł... Potem jeszcze
długo tuliła do siebie martwe ciało.
Przyciskała je do piersi i kołysała.
Nie pamięta, jak znalazła się później w
szpitalu, nie pamięta, jak wróciła potem do
domu. Pamięta za to widok odjeżdżającej
karetki, w której wieźli najdroższego jej
sercu człowieka na świecie. Nie żywego,
sponiewieranego, brudnego. Do
kostnicy...
Na pogrzeb nie przyszła. Dopiero w kilka
dni po pogrzebie, kiedy na cmentarzu nie
było już ludzi, odważyła się do niego
pójść. Wśród wieńców i zniczy położyła
jeszcze jedną wiązankę. Od niej - tylko dla
niego. Na białej szarfie, czarnymi literami
napisała własnoręcznie: "Wiem przecież, że
nie odszedłeś. I Ty też to wiesz. Kocham
Cię".
Ten napis został wyryty później na
nagrobku. Przypominał o tym, że on tak
naprawdę nie odszedł, że jeszcze kiedyś się
z nim spotka...
Teraz patrzy na ten napis. Przychodzi na
cmentarz, opowiada mu o tym, jak jej życie
jest puste. Opowiada o tęsknocie, bólu,
wylanych łzach. Mówi wszystko, zadaje
pytania. I chociaż wie, że on i tak jej nie
odpowie, pyta nadal. Odpowiedzi szuka w
sobie. Czasem jednak zdarzy się tak, że
nagle zaszumi wiatr. Wsłuchuje się wtedy w
niego i wie, że to jego odpowiedź. Niema
opowieść, którą może zrozumieć tylko ona.
Opowieść, która jest przeznaczona tylko dla
niej...
Mimo tych wszystkich cierpień, jakich
doznała, życie toczy się dalej. Z brutalną
świadomością dowiaduje się tego za każdym
razem, gdy wraca do domu. Zastaje ją wtedy
samotność, którą wypełnić może tylko inny
człowiek, którego nie ma. Ona nawet nie
chce go szukać. Jednak za każdym razem
bardziej boli. Zostawiając za sobą grób
ukochanego staje się znów zwykłą kobietą. A
przecież kobieta przez świat nie może iść
całkiem sama. Musi mieć kogoś, kto pomoże
jej w codziennym życiu, kto będzie dla nią
opoką...
Jej prawdziwa opoka runęła, załamała się,
ale teraz musi budować nową. Na innych
zasadach. Tylko zanim staną fundamenty tej
nowej opoki, minie jeszcze wiele czasu.
Bardzo wiele ... Ten czas przeznaczy na
budowę siebie.....
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.