Przez ramię
Wielkie przyjęcie, ludzie
wypadają oknami, a ja
nie mogę się powstrzymać, i wzdłuż
parapetu, nieśmiale bo jednak chłodny.
Ostatni raz, pozwalam sobie
póki krew jeszcze szkarłatna
i ostatki wilgoci kanałami,
jak szczury wyklęte, sprowadzone do
podziemia.
I drżą ręce,
a tam, sinusoidalny grymas
w obojętności tonie, szkarłacie
to idealny kolor dla twoich oczu.
Tam na dole morze wpatrzone,
każdy niesie parę niebieską
I światła nawet przez powieki przechodzą
wolność, równość, braterstwo
Coś czego nikt nie pamięta,
i my zapomnieliśmy przez to umieranie.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.