PRZYGODY MARTOSŁAWY- Z SERII...
Martosława sobie szła, w ciemną noc gdy
była mgła...
było strasznie w ciemnym borze, Marta myśli
o mój Boże..
co to będzie, gdy na zakręcie cos mnie
złapie i w szpony wplecie..
lecz nie lękała się nic a nic, i pokicała
dalej kic kic
nagle rozgląda się i nie wierzy, patrzy...
i stoi obok wielkiej wieży.
zaciekawiona wytrzeszcza oczy, i w stronę
wieży szybkim pędem kroczy
w kieszeni tylko ma harmonijkę, a w lewej
dłoni szkolną linijkę
i nie zważając na żadne rzeczy, idzie... a
w oddali coś skrzeczy...
piszczy i kwiczy-a Marta nie miała przy
sobie obronnych biczy
doszła do wieży, strach w oczach drzemał,
na odwagę zaśpiewała HEJNAŁ.
zacisnęła zęby( ciekawość większa niż
strach)- weszła do środka......
a drzwi za nią- BACH.....
dopiero wtedy obudził się w niej prawdziwy
strach..
lecz nie było wyjścia- pułapka zastawiona,
została tylko wieża i ona..
poszła ciemnym korytarzem, na ścianach
pajęczyny, obok- ołtarze...
ciągle coś skrzypiało i zimno przeszywało,
ale na razie nic się Nie Stało
idzie.. ręce drżące wielce, zatrzymała się
przy dziwnej butelce...
patrzy i przygląda się ( fioletowy
flakonik), obok stał drewniany Konik
nagle bum- trysnęły iskry i dym szary,
Marta nie wierzy, że to są czary
z butelki wypada jakaś postać mała, ni to
zielona ni to jakaś biała...
mały potworek o ładnej buzi dał Martosławie
od razu buzi
ona zaskoczona- wyciera usta- rozgląda się
wokół a komnata pusta...
przeciera oczy z niedowierzania, nie wie
jakie ma podjąć starania
poszła lewym korytarzem, przeszła pod
jakimś czarnym witrażem...
wchodzi i patrzy w komnacie ciemnica-
siedzi na stołku jakaś diablica
czy diabeł - nie wiadomo, ale siedzi
nieruchomo...
podchodzi, bo cóż teraz czynić ma przecie,
i do diabełka coś tam Plecie
a diabeł wąsa podkręca zuchwale- ze strachu
Marty nie robi nic wcale
złapał ją szybko za rękę lubieżnie- tak jak
diabełki to Robią Drapieżnie
a Marta w szoku już prawie kona, nagle
wyciąga z kieszeni batona...
diabełek patrzy- cóż to za dziwy- czy to
jest baton taki prawdziwy?
,,w reklamie widział jam te cudeńka, ale na
żywo nie ma maleńka"
,,dajże mi gryza jednego a oddam Ci syna
swego..
Marta dumała bo uciec chciała.... syna nie
znała, lecz poznać chciała
więc batona mu dała..
diabeł wrąbawszy szybko batonik, zawołał
głośno: gdzie jest Anabolik?
synu przyodziewaj szybko swe szaty, i
zabierz Martę do swojej komnaty..
Marta przetarła tylko swe lica, aż ją
porywa nagle diablica..
zazdrosna jedna o Anabolika, krzyczy ze nie
odda nawet za gruźlika
a ze Marta karate umiała, diablicę szybko
pokonała..
i z diabłem Anabolikiem- szybko do komnaty
podążała...
zrzuciła szaty, diabeł cały w dreszczach,
tak się napalił....
że się cały spalił
a Martosława przez okno -- siup- i koniec
wyprawy...
tyle z tej wyprawy było zabawy..
a potem po drodze do domu zapomniała, że
lampę Aladyna w kieszeni Miała
ale to już inna historia…
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.