Przyjaźń (odc. 12)
[następny fragment opowiadania]
Porozmawiałyśmy jeszcze kilka minut,
siedząc przy herbacie, po czym spojrzałam
na zegar stojący na komodzie. Było już
kilkanaście minut po godzinie dwunastej.
Byłam tu już prawie godzinę, więc należało
się już zbierać do wyjścia. Podziękowałam
za miłe przyjęcie i wstałam, żeby się
pożegnać i wracać do „mojego”
mieszkania.
-Odprowadzę cię kawałek – rzuciła Lesia i
za chwilę byłyśmy razem na drodze
prowadzącej do parku.
-To jest park imienia Sienkiewicza, zawsze
lubiłam tu przychodzić – powiedziała, gdy
byłyśmy już na ścieżce parkowej. Zieleń
wokół była jeszcze w najpełniejszym
rozkwicie, o tej porze było także trochę
więcej spacerujących, niż poprzednio, gdy
szłam w przeciwnym kierunku, na Ceglaną.
Spacerowałyśmy sobie spokojnie wzdłuż mojej
ukochanej Zgłowiączki, jakże inaczej przez
naturę udekorowanej tam daleko, w tym moim
Turczynie.
- Tam, gdzie się wychowałam, moja
Zgłowiączka płynie między zielonymi łąkami
po jednej stronie, a pięknym lasem na
drugim brzegu. Tutaj też jest bardzo
ładnie, ale tam jest najpiękniej. Kiedyś
może do mnie tam przyjedziesz, gdy nastaną
nowe, lepsze czasy – wyraziłam swoją
nadzieję.
Lesia spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Zazdroszczę ci, że masz takie piękne
swoje miejsce na ziemi, tam koło tego
twojego Skalińca. Dobrze jest mieć do czego
wracać choćby myślą i marzeniem i modlić
się do Jezusa, by było nam dane tam
wrócić.
Szłyśmy dalej i przechodząc przez mostek
chwilę przyglądałyśmy się szarym kaczuszkom
unoszącym się na rzece. Niektóre
spacerowały po trawie, inne szukały
dziobkami czegoś w wodzie. Szare i zielone
łebki zanurzały się i za chwilę wynurzały.
Lesia pokazała gestem ręki na miejsce,
gdzie stał jakiś kamień i było widać jakby
ślad po zdjętej z niego tablicy.
- Wszystkie znaki polskie i
sienkiewiczowskie zostały stąd oczywiście
usunięte, żebyś nie domyśliła się, że ten
park ma cokolwiek wspólnego z Polską i z
tym naszym wielkim pisarzem, laureatem
nagrody Nobla.
-„Szczęśliwe oczy moje, które cię widzą.
Szczęśliwe uszy, które słyszały twój głos,
milszy mi od głosu fletni i cytr” –
zacytowałam z pamięci zapamiętany fragment
z „Quo vadis”.
-„Quo vadis, Domine?” – odpowiedziała innym
cytatem Lesia. – Tak, oni chcą wszystko, co
polskie zniszczyć, wyrwać, zabić, a nas
upokorzyć i pozbawić człowieczeństwa.
Nadeszły do nas takie zbrodnie, że nie
powstydziłby się ich ani Neron, ani żaden
inny morderca czy sadysta, który był
kiedykolwiek w historii. A i tak nie wiemy,
co nas, Polaków, jeszcze czeka w tych
naszych najbliższych czasach.
-To niemożliwe, żeby to się im udało zrobić
z naszą Polską – wyrwało mi się niemal
instynktownie. – Bóg na to nie pozwoli, a
Matka Przenajświętsza wymodli u Niego łaski
za naszą biedną Ojczyznę.
-Może masz rację, ale kiedy to się stanie?
Kiedy „z tych srogich terminów mocą
Królowej Anielskiej” wyratowani będziemy? –
odpowiedziała smutno Lesia, znów nawiązując
do Sienkiewicza. -Czy ty wiesz, czy jutro
będziesz tu żyć i czy będziesz miała
nadzieję na dalsze trwanie? -
dokończyła.
Jakby dla zilustrowania zasadności tych
naszych obaw o najbliższą przyszłość za
chwilę miało zdarzyć się coś, co ledwie
udało nam się przeżyć. Poszłyśmy dalej i
nawet nie zauważyłyśmy, że tak rozmawiając
wyszłyśmy z parku i dotarłyśmy do niemal
pustego placu przy katedrze. Zamierzałyśmy
iść dalej ulicą Brzeskiej, do skrzyżowania
z Cyganką. Była godzina mniej więcej
pierwsza po południu, wrześniowe jasne
słońce świeciło jaskrawo nad domami. Na
ulicy nie było zbyt dużo ludzi, po jezdni
przetoczyła się furmanka załadowana jakąś
stertą starych mebli. Wyglądało to jak
zwykłe, dość leniwe popołudnie w tym
okupowanym przez Niemców mieście.
Nagle przed nami wyrosła postać szybko
przechodzącego, niemal biegnącego, dość
młodego mężczyzny, który pokrzykując na
prawo i lewo jedno krótkie słowo:
„Łapanka!” bardzo szybko się oddalił w
kierunku Placu Wolności. Ludzie, którzy to
słyszeli, natychmiast przyspieszyli kroku i
wkrótce ta strona ulicy, którą
przechodziłyśmy, zaczęła pustoszeć. Za to
od strony Wisły zaczęło przybywać ludzi,
pojawił się jakby jakiś strumień postaci.
Niektórzy szli szybko, inni biegli, jakby
uciekając przed czymś, czego nie byłyśmy w
stanie jeszcze zobaczyć.
Lesia złapała mnie za rękę i z pełną
przerażenia twarzą wypowiedziała:
-Uciekajmy stąd natychmiast, bo naprawdę
nie doczekamy niedzieli. Czy chcesz iść
dalej, czy też chcesz może wrócić do nas i
jakoś tam u nas to przetrzymać?
-Mój Boże, nie wiem, co zrobić. Słyszałam o
łapankach, bo były podobno w Skalińcu, ale
sama nigdy jak dotąd niczego takiego nie
przeżyłam i nie widziałam. Jedynie kiedyś
bawiłam się w „łapankę”, gdy chodziłam do
szkoły, ale to przecież zupełnie inna
rzecz.
Po chwili dodałam, dotykając jej ręki:
-Ale nie, Lesia, pójdę dalej, a ty wracaj
do domu. Może się uda. Matka Boska nas
obroni i wierzę, że wrócimy bezpiecznie.
-Dobrze, Mario, idziemy każda w swoją
stronę, może się uda. Cieszę się, że cię
poznałam. „Od razum waszmości pokochał!” –
powiedziała z uśmiechem na pożegnanie, znów
cytując znane słowa z powieści naszego
wybitnego polskiego pisarza.
-Do widzenia, Lesiu, pozdrów mamę. Uważaj
na siebie – uścisnęłam ją na koniec
serdecznie.
-Do widzenia, Mario, przyjdź do nas jeszcze
kiedyś koniecznie – i za chwilę odeszła,
kierując się z powrotem w kierunku parku
Sienkiewicza. Patrzyłam jeszcze krótką
chwilę, zapamiętując jej zgrabną, kobiecą
postać i kolorową, marszczącą się na
wietrze sukienkę.
Nawet mi do głowy wtedy nie przyszło, że
niedługo znów się spotkamy, w jakże
odmiennych okolicznościach.
Tymczasem spoza katedry, od strony bulwarów
wiślanych wjechały dwie wielkie „budy”
policyjne, a z nich czy może zza nich
wysypało się kilkanaście postaci w
mundurach niemieckiej policji i
żandarmerii. Skręciłam w prawo, bo moja
ulica była ode mnie jakieś sto kroków, a
potem już tylko zostałby mi kawałek drogi,
by przejść na drugą stronę ulicy Szerokiej,
przed wojną Trzeciego Maja, a wtedy przez
Niemców przemianowanej na Adolf Hitler
Strasse. Spojrzałam w prawo i zobaczyłam,
jak po jezdni ulicą Brzeską zbliża się w
moim kierunku grupa niemieckich żołnierzy z
karabinami w rękach. Zdążyłam jeszcze wbiec
na moją ulicę Cyganka. Dalej idąc, na rogu
przy Szerokiej, weszłabym do bramy i do
mojego małego mieszkanka na parterze w
oficynie domu, zajmowanego obecnie przez
Niemców, po wysiedleniu z niego polskich
rodzin. A jednak w tym momencie w głębi
ulicy zobaczyłam widok, który zmroził mi
krew w żyłach. Byłam w jakimś potrzasku,
który wyśnił mi się kilka nocy
wcześniej.
Komentarze (14)
PanMiś
Dziękuję za wizytę, miłe słowa i zainteresowanie. Ten
odcinek jest o przyjaźni, następny chyba jeszcze
bardziej ją zarysuje. Zapraszam do czytania i
pozdrawiam.
Wciągający tekst. Uwielbiam takie wojenne opowieści.
Pozdrawiam
Justyn
Dziękuję za czytanie i komentowanie. Serdecznie
pozdrawiam.
Piękny obraz przyjaźni słowem ma malowany,miłego dnia.
Beata
Turkusowa Anna
Pięknie dziękuję za czytanie i zainteresowanie moim
opowiadaniem.
Wczoraj późnym wieczorem wróciłem z Włocławka, gdzie
spacerowałem po parku, byłem w Katedrze i w tych
miejscach, gdzie toczy się akcja mojej opowieści. Być
może opublikuję gdzieś zdjęcia nie tylko z jesiennym
pejzażem.
Dziękuję za wszystko i serdecznie pozdrawiam.
Ciekawie piszesz, będę zaglądać:)
Bardzo interesująco o niezwykle trudnych czasach.
Pozdrawiam:)
Madame Motylek
Amor
Loka
Anna
Krzemanka
BaMal
Bardzo dziękuję za wszystkie odwiedziny, za czytanie i
komentowanie. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do
części następnej za jakiś czas.
Czytam z zaciekawieniem.
Pozdrawiam
Piękne opowiadanie z kunsztem.
Bardzo ciekawie piszesz.Już czekam na cd.Pozdrawiam.
ciekawie napisane- to były straszne czasy
Ciekawie. Miłego dnia:)
niesamowite z zapartym tchem przeczytałam i czekam na
ciąg dalszy Pozdrawiam :))