Ranne kolano
Nie idę tam dla sławy...
Nie idę dla szacunku...
Nie idę tam dla większej sprawy...
Nie idę tam dla porachunków ...
Nie patrzę na zebranych z żalem...
Bo jestem jak oni - taki sam...
Wchodząc tam wiem doskonale...
Co i jak dziś robić mam...
Byłem tutaj już nieraz...
Podobny tłum, podobne twarze...
Podobne krzyki, podobny wrzask...
I tylko śmierć ta sama - wypełnia
korytarze...
Cicha piwnica... Gdzieś pod ziemią...
Dawno przez wszystkich zapomniana...
Dla zebranych tutaj... Ostatnią
nadzieją...
By wstać - śląc innych na łono
Abrahama...
Przychodzę tutaj często... Może częściej
niż powinienem...
Dla pieniędzy przychodzę... I zawsze
ogarnia mnie to uczucie...
To męczące uczucie, że nie wyjdę już na
ziemię...
Że żywy na pewno... Na powierzchnię nie
wrócę...
Nie sam wybieram przeciwnika... Bo nie
jestem na to gotowy...
Wolę poczekać aż inni - za mnie wybiorą
moją przyszłość...
I po chwili dłuższej, słysząc narady i
namowy...
Widzę z kim przyjdzie mi walczyć - o życie,
o pieniądze, o wszystko...
Wkraczam powoli na ring, malowany białą
kredą...
Z przeciwnikiem na przeciwko, co minę
groźną ma na twarzy...
Z publicznością dookoła - naznaczoną nędzą,
biedą...
Staję... Cały w bliznach - jak w setkach
tatuaży...
Bez najmniejszego nawet ruchu... Stoimy
dłuższą chwilę na przeciwko...
Wpatrzeni w siebie jak dwa pomniki z
kamienia...
Aż w końcu słychać ryk „Dajcie z
siebie wszystko!”...
I rozpoczyna się czas... Ludzkiego
zezwierzęcenia...
Rzuca się na mnie szybko, nie czeka na
dziurę w obronie...
Odsuwam się, wystawiam dłoń, łapię go za
szyję...
I już po chwili przeciągam jego twarzą po
betonie...
Puszczam go, widzę jak krwawi i głośno z
bólu wyje...
Teraz moja kolej, teraz mój czas, głowę do
góry zadarłem...
Podchodzę szybko, prostuję ramię, na twarzy
ląduje cios...
On próbuje się bronić... Robię unik, o
beton kolanem przytarłem...
Uderzam go znów w twarz... Pada ciężko...
Podzielił innych los...
Słyszę aplaus i krzyki... Idę po nagrodę do
naszego bankiera...
Już mam wychodzić z koła... Gdy coś tuż pod
sercem czuję...
To przeciwnik dobył ostrza, z ziemi się
pozbierał...
I teraz mnie nożem... W plecy atakuje...
Odwracam się, chwytam go za kark... Patrzę
mu prosto w oczy...
Widzę uśmiech na jego zakrwawionej twarzy,
ze strachem przeplatany...
Jeżeli zdechnąć mam... Nie zdechnę sam tej
nocy...
Kończę z nim, mówiąc „Przegrany
zostaje przegranym”...
Miejsce pod sercem tak bardzo nie boli...
Ale kolano piecze cholernie...
Jeżeli jednak istnieje piekło i muszę iść
dzisiaj tam...
Pytam na głos: „Czy rana spod serca i
z kolana zejdzie?
Czy będą dalej otwarte i przez to też
cierpieć mam?”
Pełen wątpliwości... Padam na ziemię, nie
mam już siły stać...
Jakaś Kobieta Zaczyna mówić, głosem
Niewinnej Dziewczyny...
„Nie bój się dzielny chłopcze... Nie
masz czego się bać...
Będziesz cierpiał jedynie... Za swoje
winy...”
Lżej mi na duszy i chociaż Kobiety nie znam
– w pełni jej wierzę...
Jestem na skraju śmierci... A mogłem
zdziałać wszystko...
Wyglądaj mnie więc u bram czarny
Cerberze...
Patrz za mną uważnie... Bo jestem już
blisko...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.