Refleksja nad własnym losem
Dla wszystkich maturzystów 2005 (w szczególności tych zdających matematykę)
Majco! Udręko moja! Ty jesteś jak
sraczka,
Tak samo w kość mi dajesz jak ciężka
żółtaczka.
Tyle czasu, zdrowia uczniowi zabierasz,
Że wszelką chęć do życia także mu
odbierasz.
Tyle bezsennych nocy, tyle łez wylanych,
Tyle notatników gęsto zapisanych,
Ile gwiazd na niebie świeci, co
wieczora,
Ile uzwojeń na rdzeniu jest
transformatora,
Trójfazowego czynnej mocy.
Mnie tymczasem do tyłka znowu wchodzą
oczy.
Ledwo żywy, siedzę siłą woli,
Obliczam wierzchołek pewnej paraboli.
Deltę obliczyłem i miejsca zerowe,
Równanie niniejsze już prawie gotowe.
Jeszcze tylko postać kanoniczna,
A potem głęboka i silna choroba
psychiczna.
Już mam to wszystko rzucić, dać odpocząć
głowie,
Lecz wtedy naprędce przypominam sobie:
Matura! To właśnie Cię czeka!
I wtedy krew jasna zalewa człowieka!
Klnę żywo pod nosem, książkę znów
otwieram,
Rozbierając wielomian tabelką Hornera.
Potem logarytmy liczyć rozpocząłem
I jeszcze bardziej musiałem schylić się nad
stołem.
Lecz trud dziś włożony, kiedyś się
opłaci.
Bo życie z procentem lokatę wypłaci.
Wynagrodzi wszystkie noce nie przespane,
Bóle głowy i ręki, kartki zapisane.
Mogę mieć wszystko i cieszyć się życiem,
Ale teraz muszę zająć się poważnie
RYCIEM.
(i ewentualnie z beznadziei WYCIEM ;)
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.