Requiem
Pada deszcz czuje w ustach jego gwalt.
Skowyt Wiatru przywoluje mnie.
Lancuch za oknem tłucze sie.
Stoł winem zbluzgany, wyrwą płynie.
Obce ślady na mojej pościeli i stopy w
nieład splątane.
Wstaje!
Językiem smakuje chłód szyby.
Dłonie odrętwiałe na parapecie spoczywają.
Wzrok zamglony, łzą spaczony. Zachłystnięty
porankiem, niepamiętam. Deszcz, deszcz rani
me nagie stopy.
Teraz widzę!
Ona ,sama w nicości skryta.
Tak piękna, deprawacją nie dotknięta.
Jest tam, patrzy, lecz nie widzi.
Dłon wyciągnięta, w morzu błota, czegoś
szuka.
Usta krzykiem otwarte, cisze celebruja.
Deszcz, deszcz przeszywa moje nagie
cialo.
Dręczy mnie. Patrzę na nią.
Taka niewinna, jedyna, dla mnie była.
Lecz On porządadał jej bardziej.
Chciał!
Teraz spoczywa łańcuchem splątana, a jej
ciało krwią splamione.
Komentarze (1)
Jak widać jesteś świetnym mrocznym twórcą.