Requiem dla nieobecnych
Bo miałeś w duszę nalewać
radość - jak drogi brylant,
Nie pieśnią cierpienie śpiewać
gdy poroniła.
Bo miałeś wznosić nad przymus
innych marzeń widoki,
a nie gryzący smak dymu -
płaczących okien.
Bo jeszcze nie było Ci dane
spojrzenie i żaden oddech -
gdy orbitami planet
lśnił pejzaż modry.
Bo wieków, ni nawet godzin
nie doczekałeś - gdy wrony
śmierć wykrakały - czerwony rodzic -
dziecko nienarodzone.
Ty miałaś ciszą i oczu wzięciem
sprostować kolein drogi,
kiedy staliśmy na zakręcie -
w zmęczony zasnęłaś ogień.
Bo miałaś oczka, raczki puszyste
i włoski chmur na niebie.
Nie było dane zobaczyć istnień
Tobie - istnieniom Ciebie.
Miałaś słodyczą uśmiech wykradać,
a zamilkł płacz i grzechotka.
Deszczem jak łzami zaczęła padać
dusza - zabita od środka.
Ty miałaś smutek odpędzać buzią,
rozśmieszać dwojakość sumień.
Ale nie dano Ci szansy, Zuziu -
nie godzę się z tym. Nie umiem.
Gdyby nie ciepiał świat za swe grzechy -
dwa małe głosy by zastał,
moje - z mych marzeń - cudne pociechy -
teraz bym z wami dorastał.
Komentarze (4)
Z tym się nie można pogodzić. Ale kiedyś przestaje tak
mocno boleć. Wiem o tym. Tylko trzeba swoją żałobę
wyrazić. Twój sposób też dobry. Wiersz też.
Pozdrawiam.
Przejmujący wiersz o śmierci dzieci. Z tym pogodzić
się nie można. Miłego dnia.
Jakże w całości przepełnia bólem i żalem do całego
świata...smutny nie potrafię cokolwiek powiedzieć
:)miło pozdrawiam:)
Trudno nie uronić łzy, czytając. Brak słów, bo cóż
znaczą te pocieszenia. Wiersz robi wrażenie.