rozdarcie katedry
rozbita
skruszona wręcz w popiół szyba
oświetleniowej jarzeniówy
wbiła się bardzo głęboko zielonokątnym
liściem w splecioną
mydłem spłukaną błyszczą w kieszeni
ogromnym
rozmachem postanowiłam ją wyjąć. zdołałam.
a wraz z nią
rozerwałam do kości po sam wypadający z pod
skóry łokieć
złapałeś wówczas słowem rozciągnięty po
same drzwi bandaż
rozerwałeś jego końcówkę by związać nią
zwisający niczyj nadgarstek
pokryty już udawaniem ciemnego żakietu do
kolan
jakby nie było to jednym gestem
sprawiłeś
iż gęsta mazia pokryła otchłań ciągnącej
się niczym orbit wypowiedzi
zasklepiłeś rozdarcie co najmniej na
tyle
by móc je przenieść na nieożywiony jeszcze
grunt szarości bynajmniej
jeszcze nie odpadła
zwisającą skórę podtrzymuje wciąż
przyłożona przez ciebie babka
eliksir życia wschodzący tuż koło stóp
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.