Rozdziera mnie!
Szarpie mnie w kotle skrajnej rozpaczy siła
tragicznej bezsilności
Miotam się jak dzika, zabłąkana kula,
miejsca nie znajduję, boli, jak boli !
Nic już robić nie potrafię, nic, nic,
nic.....!
Nerwy moje roztrzęsione w erupcji
potężnego, groźnego wulkanu
Palą się nieokiełzanym płomieniem wnętrza
flustracji mej pobłąkanej
Ja nie chcę tak się kończyć ! Ja nie chcę
umierać w ten sposób !
Dość już, dość, proszę, błagam !
Jezu zmiłuj się...!
Płaczę, wyję jak zwierzę, och Boże jak ja
cierpię, jak bardzo !
Wiję się w ciemnej esencji bólu złamanego
serca mego
Miłości lub śmierci !
Szczękam zębami w powolnej agonii zdrowia
psychicznego
Odbite echo zimnego, bladego szkieletu,
pogrzebanego kościotrupa
Dreszcze bawią się okrutnie moim ciałem jak
starą, popsutą zabawką
Łkam, wdychając opary dymu i cierpienia,
nie widzę, nie słyszę nic
Skulony, mały, stracony, śmieszny
człowieczek, zbity pionek życia gry
Z pustych, wygasłych oczodołów płynie
strumień ironii śmiertelnej
Żelazne kolce samotności, ranią mnie ze
wszystkich stron, z zewnątrz i wewnątrz
Osaczając, rozszczepiając mnie na biliony
samotnych, krwistych kawałków
Mgła pokrywa przestrzeń między nimi, snując
tragedię mego konania
A chóry trupów cmentarnych zawodzą pieśń
pogrzebową w takt bicia sercowego
Jeszcze żywy choć umarły, patrzę w zdjęcie
Twe, słońce zaszło, zapadł zmrok......
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.