SĄD NAD SŁOŃCEM
zbuntowanym...
SĄD NAD SŁOŃCEM
Wysoki wielce Sądzie
ja oskarżam Słoneczne Ciało
o to, że światło daje
i ocieplenie nam zesłało.
Bo, proszę Sądu Jasnego,
rano wychodzę ze snu złego
otwieram oczy i je przecieram
Słońce już do pokoju wziera.
I świeci wesoło
rozdając uśmiechy wkoło
a ja przecież nie mam humoru
niestety, nie z własnego wyboru.
Po źle przespanej nocy
oczekuję od Słońca pomocy
choćby mroku ciemne kleszcze
pochmurnej twarzy jeszcze.
A tu, proszę! Świeci radośnie
zawiesza na trawie swe promienie
likwiduje mroku cienie
i wszystko dookoła rośnie.
A mnie źle coraz bardziej
pusto, głucho i płaczliwie
żeby choć świeciło rzadziej
choćby wiatr zawył jękliwie.
Gdzież tam! sama radość i śpiewanie
trele ptaków, żab rechotanie
wszystko tańczy, się raduje
a we mnie złość kumuluje.
Bo gdyby Słońce nie świeciło
to by Wiosny dziś nie było
wieczna noc dla wszystkich, wszędzie
może znowu zimno będzie...
Jeśli Sąd Wysoki każe
to ja jeszcze coś namażę...
no...o śniegu, mrozie może
tylko nie o Słońcu, dobry Boże!
czasem przekora więcej zdziałać może...
Komentarze (1)
Powiem tak: + za całokształt bo wiersz nie tyle dobry
co wybitny....