Samotny w swej rozpaczy
Nie mam imienia,
Nikt mnie nie docenia,
Konam od wiecznego myślenia,
To jest nie do zniesienia,
Ciągle na granicy upodlenia,
Wychodząc czasami z cienia,
W chwilach zwątpienia,
Ze sznurem w ręku,
Z pistoletem przy skroni,
Niech ktoś mnie obroni,
Niech ktoś wyciągnie swą dłoń w mym
kierunku,
Ja krzyczę ratunku,
Nikt tego nie słyszy.
Znów jestem sam w tej diabelskiej
dziczy,
A cały świat nad rozlanym mlekiem ryczy,
Gdy leżę zalany krwią na pryczy.
Cóż się stało, że życie istnieć
przestało?
The end
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.