Sen o matce
Jak cichy polny wiatr i delikatny szept,
przekroczyłaś drzwi,
wkradając się w nocnych myśli kłęb.
Tak trudno było wierzyć,
że stoisz tuż przede mną,
że z lekka się uśmiechasz,
że jesteś w gwiezdnych strzechach,
że radość i nadzieja znowu tu osiądą.
Tuliłam Cię tak mocno, Tuliłam Cię tak
pięknie,
bo kto by wcześniej myślał, że już Cię tu
nie będzie.
Tęsknota z nurtem rzeki, spływała z
wodospadu,
a tylko łzy koiły silne bóle strachu.
Twoja nieobecność jakże była długa.
Lecz Ty o tym nie wiesz, bo żyjesz u Boga,
Gdzie wieczności ogrom i czasu bezkresy,
jednak każdy na jej widok mocno się
ucieszy.
Rozmowa niczym piosnka w ustach naszych
tkwiła,
a gestów akcent ciepły z jakim ów
mówiłaś,
otaczał obraz twarzy jak uśmiechu siła.
Pytałaś o kwestii wiele, a ja
opowiadałam.
Nie myśląc o milczeniu, byś znowu tu
została.
Szczęście nić przerwało, gdy uniosłaś
głowę,
żegnając się z mym czołem i nic nie mówiąc
słowem.
Krzyku fala wielka i bezskutecznych
błagań,
zalała moje serce kończąc okres zmagań.
Rozświetlił otchłań moment, gdy
zaskrzypiały drzwi...
lecz dobiega końca chwila, bo to się tylko
śni.
Komentarze (1)
Smutny, brak mi slow