Śledząc szczęście
„Pośród rzeczywistości mgły i życia
rozchodzących się dróg
Pomiędzy szarymi budynkami i kołysaniem
drzew
Naprzeciw losu, dzierżącemu Archanioła
róg
Smagającego uczucia, jak wiatr skrzydła
mew
Przedzieram się przez gąszcze ludzkiego
lasu
Poszukując wciąż miejsca, spokojnej
polany
Oddzielonej od destrukcyjnych wskazówek
czasu
Porośniętej przez wielkich uczuć łany
Daleka droga czeka mnie jeszcze
Zatrzymuję się niekiedy nad białogłowy
potokiem
Mając nadzieję, jak serce jaskółcze
Że nie porwie mnie jego nurt zwodniczym
wzrokiem
Leśny wiatr, wiecznie samotny
Niesie me uczucia niczym liście
opadające
Rozwiewa je, nadając im sens ulotny
Stają się niestabilne, nagłe i szybko
mijające
Brak mi przy nich wyobraźni
Tak potrzebnej do bujania w obłokach
Moje życie staję się podobne do kaźni
Tracę siłę, wspinając się po coraz wyższych
stokach
Za każdym razem ich szczyty okazują się
kurhanem uczuć
Już od wieków sypanym przez romantyków
pokolenia
Którzy pragnęli, tak jak ja, lubego serca
bicie poczuć
Więc wylewam na tym grobie łzy swego
cierpienia
Spływają one w purpurę obleczone
I spadają z głuchym szelestem na bezdroża
życia
Dla nie jednej są one złotem ważone
Lecz żadna nie otarła jeszcze mego lica
Które ostatnio tak często zapłakane bywa
Krwawe łzy niczym bicze pozostawiają na nim
ślady
Czas blizn tych nie zmywa
Los wchodzi z nim w układy.
Gdy słońce składa swe promienie na łożu
widnokręgu
Przyoblekając w krwawe barwy drzew
szczyty
Ustępując pole nocy, nadającej ziemi
srebrnego wdzięku
Wstępuje na niebo księżyc przed dniem
wcześniej ukryty
Wtenczas poprzestaje zadręczać się dalszą
podróżą
Układając swe serce do snu
Lecz jego oczy nigdy się nie zmrużą
Dopóki nie poczuje na swej twarzy
płomiennego tchu
Bijącego od niewieściego łona
Nieskażonego wcześniej przez żadne
grzechy
Wtenczas zmartwychwstanie moje się
dokona
I powrócą dawne życia uciechy
Jednak teraz rozpamiętuje stare czasy
Podczas których bujałem w namiętnych
obłokach
Które niosły moje uczucia ponad budynków
lasy
Aż zatrzymały się na płaczącej wierzby
lokach
Wpatrzony w gwiezdne konstelacje
wszechświata
Poddaję się ich magicznym mocą
Mój wzrok z mlecznymi drogami się splata
Umysł popada w letarg z szelestu liści
pomocą
Następuje innej wędrówki czas
Równoległej do trwania imperium słońca
Mrok przecina głuchy sowy bas
Wiatr niesie go do puszczy końca
Mój sen przepełniony jest marzeń pękiem
Który rozkwita pod nocy osłoną
I nikogo nie zachwyca swoim wdziękiem
Bo o świcie płatki jego w blasku toną
Znikają bez śladu, pozostawiając tylko
wspomnienie
Ukryte gdzieś na dnie świadomości
Czasami powracają nagłe, jak oka
mgnienie
Przypominając dawne serca wzniosłości.
Rozbudzony ze snu przez pięknooką
jutrzenkę
Ponawiam bezkresną, samotną podróż za
pięknem
Przy boku mając tylko lubą sarenkę
Której serce nie wypełnia się lekiem
Lecz ufnością w każde moje kroki
Które stawiamy razem pośród teraźniejszości
labiryntu
Pokonując nawet najbardziej strome stoki
Podążamy razem do szczęścia
Olimpu.”
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.