Słońce
Wczesnym rankiem wylało się słońce
przekłute latawcem zgubionym po zmroku.
Nawet chmury na ratunek przywiane
nie powstrzymały słonecznego krwotoku.
Mknie żółta lawa po bezbronnym błękicie,
dach rozgrzewając drażni się z kotem.
Spływa na ziemię po szybach tramwajów,
by po ścianie betonu wspiąć się z
powrotem.
Już prawie nie ma nieba nad ziemią,
Na zachodzie została resztka.
Widocznie To co Niebieskie
od tej chwili w Słońcu mieszka.
Całe miasto głowy zadarło,
Ktoś krzyknął, że Bóg się rodzi.
- Co się stało? - pyta pan z białą laską,
Uspokaja go żona:
- To tylko słońce wschodzi.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.