Śmierć, która przerwała samotność
I
Wog Marshall cierpiał całą noc. Przysypiał,
to znowu wstrząsały nim chorobliwe
dreszcze, gwałtowne przebudzenia… Miał
koszmary… Nawiedzała go jego ukochana żona,
Anne. Jechali samochodem poza miasto, do
nowego domu. Opowiadała mu najpierw jakąś
zabawną historię ze szkolnych lat, potem
mówiła coś o dziecięcym wózku,
śpioszkach... Przeskakiwała dziwnie tematy.
Była w siódmym miesiącu ciąży. Nie mogli
się już doczekać tych narodzin, tym
bardziej, że Anne poroniła wcześniej dwa
razy. Ale teraz, widział w jej oczach
szczęście. Ustalali szczegóły koloru ścian,
czy wyposażenia pokoju ich nienarodzonej
jeszcze córeczki, Caroline… Snuli
przyszłościowe plany… ― Nawet nie zauważyli
rozpędzonej, zmieniającej pas cysterny…
Nastąpiło czołowe zderzenie… ― Wog zdążył
tylko zarejestrować oślepiający błysk… ―
Krótki, przerażający krzyk…
II
Przytomność odzyskał dopiero miesiąc
później. Lekarze powiedzieli mu, że ledwo
uszedł z życiem, natomiast jego żona nie
miała szans, zginęła od razu. ― Widział
wciąż, niby w zapętleniu, nadjeżdżającego z
naprzeciwka kolosa, szarpiącym potem
wnętrzności przytłaczającym zgrzytem
gniecionej, dartej blachy, duszącymi
oparami benzyny i… ― słyszał przerywany
pisk. Ów pisk narastał coraz bardziej…
Przeszywał mózg, nadwerężone nerwy…
Otworzył nagle oczy, wydając przeciągłe:
„Nieee!”… ― Głowa opadła mu znowu na
poduszkę… Narastający, przerywany pisk
dochodził z nocnej szafki, tuż obok łóżka.
Nacisnął bez pośpiechu guzik budzika.
Piszczenie ustało. Krople zimnego potu
zrosiły mu obficie czoło …Ten sam sen
dręczył go od prawie ośmiu lat… Zamrugał
powiekami, lustrując mętnym jeszcze, jakby
zapiaszczonym wzrokiem pokój… W otwartym,
balkonowym oknie powiewała bezgłośnie
firanka… Promień słońca przecinał deski
podłogi długą wstęgą ostrego blasku… Minęła
ósma rano… Rozsadzał mu czaszkę pulsujący
ból… Wstał… Rozgryzł dwie tabletki
aspiryny, popijając przegotowaną wodą ze
szklanki. Odczekał kilka minut… Ból nie
ustępował… Wziął kolejne dwie…
Wyszedł na balkon, nabierając głęboko
powietrze do płuc. Ostatni ― niezwykle
upalny dzień lipca ― pachniał upojnym,
słodkim aromatem przekwitających powoli
kwiatów. Strzeliste topole szeleściły
swoimi liśćmi, jakby oklaskiwały jego
przybycie… Ścisnął dłońmi nagrzaną, żelazną
poręcz balustrady... Pomiędzy drzewami
falował ocean nieskoszonego jeszcze zboża…
Szło stamtąd absolutne uspokojenie… Ptaki
wyśpiewywały melancholię zmierzchającego
lata, odpływającego nieubłaganie pod
pełnymi żaglami białych obłoków…
Poczuł się trochę lepiej i nawet chciał coś
zjeść, kiedy usłyszał pukanie. Zawiązując
pośpiesznie pasek od szlafroka, otworzył
drzwi… To staruszka, pani Margaret,
właścicielka domu, przyszła pobrać opłatę
za następny miesiąc. Nieco roztargniony,
znalazł wreszcie portfel. Podał jej
odliczoną kwotę. Zapytała go czy zje u niej
śniadanie. Potwierdził. Podziękowała za
pieniądze. Wyszła… Dopił jednym haustem
wodę. Następnie ogolił się i włożył
przewiewne, lniane ubranie…
Schodząc, poinformował starszą panią, iż
jednak zmienił zdanie. Po czym, wyszedł do
miasta…
III
Na plenerowej scenie trwały próby
mikrofonów. Kulminacją całodziennego
festynu miał być wieczorny występ jakiejś
muzycznej gwiazdy. Wog`a mało to wszystko
obchodziło… Nawała wspomnień mąciła mu
umysł… Znowu czuł narastający ból… Szedł
parkową alejką, nad którą rozkładały swój
cienisty baldachim rozłożyste drzewa.
Usiadł wśród migoczących prześwitów i jął
obserwować cały ten daleki zgiełk… Nad
niezliczonymi kramami, gdzie sprzedawano
pamiątki, watę cukrową ― połyskiwały
lśniące girlandy, wstążki…
Przez te wszystkie lata nie poznał innej
kobiety. Zbyt mocno kochał Anne, aby móc
ułożyć sobie bez niej nowe życie… Zmieniał
miejsca zamieszkania. Brał różne posady:
malarza pokojowego, ulicznego sprzedawcy
hamburgerów… ― cokolwiek…
Wtem ― spostrzegł kontem oka uśmiechniętą,
młodą kobietę z około 8-letnią dziewczynką.
Szły spokojnie, chrzęszcząc żwirem alejki.
Mimo bezwietrznej, przedburzowej ciszy, ich
jasne, długie włosy falowały, jakby
wypływały powoli spod przejrzystej,
kryształowej toni jeziora… Kobieta
zaszeptała coś dziewczynce do ucha...
Pociekły mu łzy. Wyobraził sobie, że jest
teraz obok Anne, a Caroline ― miałaby… ―
Nagle, coś przykuło jego uwagę: „Nie! ― To
niemożliwe!” ― Wstrząsnęło nim ― „Anne?!” ―
Istotnie, ta kobieta wyglądała jak ona.
Miała nawet tę samą zieloną sukienkę! ―
Stanęły tuż przed nim… ― Ten sam uśmiech!
Te same oczy! Zacisnął mocno powieki,
myśląc, że kiedy je otworzy ― zjawy znikną…
― Otworzył. ― Wciąż tu były… ― Walczył
jeszcze chwilę... ― Wreszcie wykrztusił
zachrypniętym półgłosem:
― Anne? ― Chciał wstać, jednak zabrakło mu
sił. ― Ale, jakim cudem? Przecież ty nie
żyjesz od ośmiu lat! ― Mówił ciężko, nie
mogą złapać oddechu.
― To ja, kochanie. Przyszłyśmy po ciebie.
Będziemy już razem ― całą wieczność… Poznaj
swoją córkę, Caroline.
― Boże, córeczko moja… Jesteście snem,
prawda?
― Nie, Wog. Jesteśmy tutaj naprawdę, ale
tylko ty nas widzisz… Weź nas za ręce…
IV
Pani Margaret szykowała obiad, słuchając
lokalnej rozgłośni radiowej: „Przedstawiamy
państwu najświeższe wiadomości” ― rozległ
się głos spikera. ― „Niestety, zaczynamy
nasz serwis informacyjny od przykrego
zdarzenia. Otóż około dwóch godzin temu
został znaleziony w parku miejskim martwy
mężczyzna. Dokument tożsamości wskazuje, że
to 42-letni, Wog Marshall. Wezwany na
miejsce lekarz stwierdził ― jako
prawdopodobną przyczynę zgonu ― rozległy
zawał serca. Jednakże dokładniejsze wyniki
wskaże dopiero wykonana za kilka dni sekcja
zwłok. A teraz dalsze informacje…”.
(Włodzimierz Zastawniak, luty, 2016)
Komentarze (4)
Czasami tak jest że jesteśmy przygotowani na nagłość
zdarzenia żyjemy codziennością na przykład gotując A
to nagle bu i po wszystkim.
Witaj.
Podoba się tekst, w odbiorze wzrusza dogłębnie.
Dobre pióro.
Pozdrawiam serdecznie.:)
Wzruszające opowiadanie.
Z przyjemnością przeczytałem.
Ciekawa opowieść na granicy snu i jawy.Śmierć, która
ją kończy zdaje się być happy endem. Pozdrawiam
autora:)