Śmiertelna gra.Proza.
Szpitalne lampy oświecały moją jakże bladą
twarz. Krople lekarstwa wstrzykniętego w
kroplówkę spadały i wpływały do żył. Nie
czułam jak mieszają się z krwią. Nie czułam
nic oprócz bólu. Na przekór chorobie
próbowałam żyć. Nie chciałam umierać. Nie
teraz. Miałam tyle planów. Tak mało
przeżyłam. Jeszcze tylu rzeczy nie
spróbowałam. Żałowałam każdej straconej
chwili.
A jednak gdzieś w środku mnie tkwiła
nadzieja. Marzyłam o tym żeby wyzdrowieć.
Jednak z dnia na dzień było coraz gorzej.
Choroba rozprzeszczeniała się po mnie jak
ogień i wypalała we mnie całe zdrowie i
siły. Ból głowy rósł z każdą chwilą która
zdawała się być wiecznością.
Wspominałam dobre chwile, chwile radości, a
także chwile zmęczenia np. podróżą. Och,
jakże zmęczenie podróżą różniło się od
zmęczenia chorobą. Zmęczenie chorobą było
tak silne, że czasem pragnęłam już umrzeć
byle tylko skończyć swe męki.
Lecz choroba niczym osoba psychiczna
uwięziła mnie w swoich sidłach i
torturowała, aż do mojego wyczerpania.
Jedynym wyjściem z sytuacji była operacja.
Choć bardzo bałam się operacji chciałam aby
już nastała jej pora.
Wiedziałam, dobrze wiedziałam, że śmierć
czyhała na mnie i zacierała ręce. Miała
zakończyć dzieło choroby. Wiedziałam też,
że życie mnie szukało, chciało, próbowało
ocalić.
Nie wiem, nie pamiętam ile czasu minęło od
tego dnia, lecz rozstrzygnięcie gry na
śmierć i życie miało nadejść już za chwilę.
W pokoju pojawiła się kobieta. Spojrzała na
mnie jakby nie wiedziała czy przeżyję. W
jej oczach zobaczyłam smutek. Podeszła i
wstrzyknęła coś do kroplówki.
Patrzałam jak krople spływały do żył.
Wkrótce moje powieki zaczęły opadać, by w
końcu zamknąć zmęczone oczy.
Zza mgły wynurzyły się moje wspomnienia.
Dziś płynęły bardzo wolno. I nagle, gdy
byłam już przy dwunastym roku życia
zobaczyłam samą siebie. Leżałam na stole
operacyjnym, a lekarze próbowali zatamować
rzekę, lawinę krwi, która z prędkością
światła rozprzeszczeniała się po moim
ciele. Na próżno jednak próbowali mi pomóc.
Na małym ekranie przy łóżku, na którym
widniały kreski pokazujące każde uderzenie
mojego serca nagle wszystkie ułożyły się w
jedną poziomą linię. Usłyszałam dźwięk,
który wcześniej przerywał się w krótkich,
równych odstępach teraz przestał. Zamienił
się w jeden, długi dźwięk.
Lekarze poddali się i oddali mnie w ręce
śmierci, która zachłannie pochłaniała mnie
aż do końca.
Nagle ostre, jasne światło poraziło moje
oczy, bym w końcu mogła zobaczyć i dołączyć
do owej kolejki dusz, z której nie było
ucieczki.
Teraz Bóg miał podjąć decyzję- życie w
raju lub wieczne potępienie. Wybrał dla
mnie raj.
Komentarze (7)
Cudnie! Oby tak dalej kochana!
W Twoją treść wgłębiłem się z zaciekawieniem. Po
przeczytaniu zostały myśli i emocje. Znaczy to, że
opowiadanie spełniło swoją rolę nie pozostając bez
echa. Pozdrawiam:)
Widze, ze wiele stracilam..urlop i brak dojscia do
netu, to straszna sprawa..:) To, co napisalas, jest
piekne :))
Moje drogie słoneczko, podpisuję się pod tymi
komentarzami, ślicznie , ale smutno, już Ci to mówiłam
, całuski Agusiu... kocham Cię Babcia :))))
smutny wiersz-proza..podziwiam tylko,że tak pięknie a
jednocześnie z bólem pisze 12-latka..
"Och, jakże zmęczenie podróżą różniło się od zmęczenia
chorobą" świetne opowiadanie, końcówka troszkę
iddyliczna ale całość jest OK
jestem w szoku...to jest opowieść Perełki, z którą
straciłam kontakt...czy Bóg wybrał już raj? przecież
jest jeszcze życie, zawsze jest cień szansy, choćby
najmniejszej, ale jest...nie wolno się poddawać,
nawet, gdy lekarze postawili krzyżyk. Wiele zależy od
nas samych, od naszego nastawienia
psychicznego...trzeba dać pole do popisu naszej
podświadomości, wmówić jej, że wszystko idzie w dobrym
kierunku, że już zdrowiejemy, z każdym dniem czujemy
się lepiej, wmawiać...boli mnie coraz mniej...wszystko
zależy od nas i nie wolno mieć chwili zwątpienia,
trzeba wierzyć całą pełnią...to mój przepis na życie,
sprawdzony i potwierdzony.:)