Smutki Clowna
niestety- długi i w dodatku 13-stozgłoskowiec
Coś zmieniło umysły nasze, twarze,
dłonie.
Spośród kartek wytartych, starych
woluminów,
woła mnie Królowa, clowna, by przy tronie
przepędził chmurę smutku jakąś śmieszną
miną...
Powieść się moja tutaj właśnie rozpoczyna.
Dlaczego ty, Królowo tęsknie błądzisz
wzrokiem,
zamyślona, tanecznym po pałacu krokiem
kroczysz tam, gdzie fantazji jest cudna
kraina?
Clown to ja, zabawiam cię, chociaż nie
potrafię
i przed lustrem min śmiesznych wyszukuję
krocie,
ale ty nie patrzysz już. Myślisz o karocie,
a ja dumam, co znowu? I już cię nie
złapię...
Co źle robię, że w śmiechu nie ma twym
szczerości,
przecież prócz głupiej miny, nie znasz
moich zalet...
Marzysz, zostawić wszystko! Wszystkie
rzucić kości,
bo jest przecież ten trzeci, szokujący
Walet.
A clown to tylko śmieszek, kolorowy wariat,
i cóż z tego, że lubisz, kiedy jest przy
tobie,
że niekiedy zabawną dykteryjkę powie.,
Z takich komików przecież stworzono cały
świat.
A za to smak miłości w jakimś młodym winie,
i już słodki menuet zza kotary płynie,
i jest sługa najmilszy dla swojej Królowej,
i świat, jak z pięknej baśni, i ten szmerek
w głowie.
A Królowa nie musi się liczyć z grosiwem,
bo czyż ważne są przecież pieniądze w
miłości?
Choć Walet swoje słowa lubi skropić piwem,
to cóż sakiewka złota, przy jego
wylewności...
A Walet tak przepiękne wyśpiewuje pieśni,
i kwiaty do stóp rzuca, cudownie
całuje...
A jaki elegancki, że żadnej się nie
śni...
Tylko ona, Królowa waleta miłuje!
Ach! Jak to czas mija na czytaniu księgi,
w której miłość, cierpienie- to samo ma
imię.
Lecz tak zazwyczaj bywa, zanim coś
przeminie
i nastąpi coś drugie, słuchamy piosenki?
Nie widziałem Królowej czas jakiś i nie
wiem,
przez czas ten zamiast śmieszyć, straszyłem
wciąż smutkiem.
Z kąta w kąt chodziłem, tylko z takim
skutkiem,
abym nie stał się chyba, tym uschniętym
drzewem...
A co teraz z Waletem? W blasku twoim
chodzi,
Chociaż pieśni przepięknych już tobie nie
śpiewa...
Coraz częściej Królowo łzy rzewne wylewasz,
chociaż to fantazja, nie stajemy się
młodzi.
Waletowi to piwa i wina też mało,
twój Walet chciałby wsiadać do nowej
karety.
A na dodatek twierdzi: Póki młode ciało,
póty warto odkrywać miłosne sekrety.
Królowa to kobieta, to dom i rodzina,
to jej skryte pragnienie z domieszką
miłości.
To taka cicha przystań, enklawa, kraina.
Szczęście, radość i miłość, bez cienia
próżności...
A ty Królowo płaczesz, smutna taka
jesteś?
Ty wychodzisz z pałacu bez królewskiej
świty,
i sama wśród swoich jakieś troski
niesiesz?
Jakie troski? Dlaczego?- Walet śpi
upity...
Czemu dwór swój opuszczasz, wyjeżdżasz, by
dalej
i nakazujesz służbie powrót do pałacu?
A tam Walet samotny zostaje na placu,
gdzieś w przydrożnym zajeździe, gzie podają
szalej.
Stary pałac, jak pałac- czasu się nie boi,
ta fantazyjna powieść jego nie
dotyczy...
I tylko straszy pustką setki swych pokoi,
i taki cichy teraz, bo Walet nie
krzyczy.
Ty zmywasz z siebie przeszłość, brud
zauroczenia,
ten niesmak, taka gorycz, pragniesz
zapomnienia.
Wymazać to z pamięci, wszystkie gesty,
słowa.
Kpinę z jaką przepraszał i gdy pił od nowa!
Ech! Dawno, dawno temu Królowa się śmiała
i lubiła zabawy, radość, drugie miano...
A więc czemu Królowo o tym zapomniałaś?
Jesteś sobą? Bądź sobą, ciebie nie
skazano...
Clown ma to do stracenia, co chętnie sam
traci,
więc bawię chętnie ludzi na wsiach, albo w
miastach.
To chłopki jaja dają, grosz sypną bogaci,
mieszczanki za żart jakiś dadzą kawał
ciasta.
Czasem wspomnę Królową, kochanego widza.
Nigdy nie powiedziałem, kim ona jest dla
mnie...
Królowa, to Królowa... Clown jest, by
wyszydzać,
smutek rysowanymi łzami z twarzy
spłynie.
Wśród ulicznego tłumu każdy kram otwarty
grajki po rogach domów ludziom
przygrywają.
A tam jest clown, co śmieszy, opowiada
żarty,
przechodzący grosiki do kosza
wrzucają...
A pośród tego tłumu w przebraniu podąża
Królowa.
Chce zapomnieć bólu wśród rozrywki.
Przystanie i posłucha, w myślach się
pogrąża,
uśmiechnie się lub skrzywi jak do kwaśnej
śliwki.
Przystanie gdzieś przy kramie, przymknie
swoje oczy,
i tak słucha... i słucha, czym żyje
mieszczaństwo.
Lub dalej idąc pieśnią tu się zauroczy,
mówiącą, że najmocniej boli własne
kłamstwo...
Przystanie przy kuglarzu, popatrzy przez
chwilkę,
jak sztuczki pokazuje nie śmiesznie
banalne.
Ten skacze i upada, krzyczy, że na
szpilkę...
Tak. Królowa wspomina czule o swym
clownie.
Przecież on nie brał kpiny za monetę dobrą,
takowej nie rozmieniał i nie cyzelował.
A mówił zwykłe słowa-‘’ Życie
nie jest groblą,
ale jest labiryntem.” , w którym
lawirował.
Tam na rynku miejskim jest tyle
wszystkiego...
Kramy, grajkowie, chichy, śmiechy i
uśmieszki,
chodzić można dniem całym... Można zdeptać
ścieżki,
i tak się nie zobaczy, choć połowy tego.
Co dnia Królowa chodzi skryta w gwarze ulic
i przystaje, i słucha, i patrzy, i
chodzi...
Bo czas, dobry doradca, każe żal utulić.
Słucha czasu i siebie i jest w niepewności,
czy tak z jednej do drugiej nie trafi
podłości?
A czas na nic nie zważa, odpływając jak
wiatr,
a ona samotna w tłumie- deszczem zmoknięty
ptak...
Tu, na placu ruch jakiś, przybyli
artyści.
Tancerze, woltyżerzy, treserzy, magowie.
Sztuki przeróżne, śpiewy, magia barw, kto
powie,
by chętni do zabawy na pokaz nie
przyszli?...
Tam też jest i Królowa bez śmiechu, nie
klaszcze,
zdziwienie ją ogarnia, spomiędzy wiwatów
trupa ją i jej życie maluje hulaszcze...
Jest tam ona, jest Walet. Jej wzlot i
upadek,
jakie krzyki uniesień, lamenty rozpaczy?
Nie rozumie Królowa, co to może znaczyć,
dlaczego tak realne są dziś twarze
graczy?
Lecz poznała go jednak, Waleta na
scenie.
Gra on teraz sam siebie, jaki czuły
kochany,
on jest tym, który kocha, w oczach ma
cierpienie,
to ona jest zdrajczynią! A świat jest
zakłamany.
W tej sztuce, jak w koszmarze, jest
wszystko na opak,
jest szalona Królowa, jej zdradzony
chłopak,
jest jego miłość wielka, żal, że to
wyblakło...
i tylko clowna jeszcze... Tak, clowna
zabrakło...
Tutaj tłum bije brawa, przeklina, się
śmieje,
wyszydza i cieszy się przy każdej
okazji.
Kiedy Walet na scenie szczęściem
promienieje,
ktoś jeszcze znieść nie może tej chorej
fantazji...
A publiczność mi drogę zagradza do
sceny,
przepuścić do niej nie chce, mój głos
dławi rykiem...
Nie krzyczę więc, bo po co, obowiązek lenny
chcę dopełnić przed tłumem, jak przed
spowiednikiem.
„Precz, nie twoja to sztuka”,
„Gdzie się wpychasz
błaźnie?!”
ktoś nawet mnie pięściami okłada po głowie,
aż do desek dobywam i krzyczę-
„Słuchajcie!
Tylko błazen Królowej wam prawdę opowie!
To nie sztuka, to życie w kłamliwym
zwierciadle!
Nie słuchajcie oszusta, złej farsy to
słowa...
On to szalał jej kosztem, nieszczęśliważ
Królowa,
którą on oszukiwał chciwie i zajadle!
Teraz to on na scenie laury same zbiera,
szydząc z tego romansu, niewart jej
miłości!
Kimże więc jest obłudnik, oszust ten,
przechera,
że się dopuszcza takiej nikczemnej
podłości?!”
A tłum nie wiwatuje... Stoi osłupiony...
że to prawda być musi, przecież prawdę
znają.
Walet był tym złem całym u boku korony,
przed którym wsze gospody bramy
zmykały...
„Już nie śmieszna ta sztuka.”,
„Koniec przedstawienia.”
„Walet prócz kłamstw, nie ma nic...
Nic do powiedzenia!”
„Niech wolność pod warunkiem tym
jednym zachowa,
że wyjawi, gdzie poszła przez niego
Królowa!”
Walet na scenie stoi i na tłum nie zważa,
jak śmie uliczny motłoch swe sądy
wyrażać?
„Tyle słów, jak kamieni, a żaden nie
celny...
I stąd wziął się u licha, ten błazen
bezczelny?
Oj! Nie puszczę mu płazem szargania
imienia...”
Głowę schyla i patrzy, krok po scenie
robi,
zaraz też przy mnie stoi- „Daję
słowo klaunowi,
o Królowej nic nie wiem, tyle
tłumaczenia!
Jeszcze jedno wam ludzie, sami
osądzicie,
Że Walet los swój stawia i zawsze
wygrywa.
Błazen choć prawdę mówi, ale przegrał
życie...”
Ja nie czuję sztyletu, co bok mi
przeszywa...
Jeszcze stoję na deskach z podniesioną
głową.
I jeszcze chcę powiedzieć, marne widowisko
niech dokończy, odejdzie, a ja daję słowo,
że Królowa powróci, wybaczy mu
wszystko...
Jak dziwne to uczucie, gdy w koło wiruje...
ten Walet, tłum przed sceną, Królowa, świat
cały...
Robię krok, jeszcze jeden, niczego nie
czuję,
upadam, wiem to jedno, że troski ustały,
jeszcze gdzieś krzyk rozpaczy, ja nic już
nie słyszę...
Lecz tak być, to nie może... Tak na rozum
ludzki...
Że Walet tak daleko się w hańbie pogrążył,
nikt powiedzie nie zdoła, jakie tego
skutki,
czy on do śmierci clowna, czy i swojej
dążył...
A tłum, jak dzika bestia, pożre swe
ofiary!
Bo zawsze jest przegranym, kto tłumu nie
słucha.
„To Walet zabił clowna!”,
„Waleta ma mary!”
„Więc niech i jemu w oczy zaglądnie
kostucha!”
Krzyki wielkie, lamenty, jak reduta, scena,
a nędznik, jak bohater, pośrodku niej
stoi.
Kto pierwszy chwycił kamień, czy taka to
cena
musiała być za błazna, czy Walet się
boi?
Ten ponad stany wszelkie, nie liczył się z
tłumem...
Zabierał z życia więcej, niźli należało!
Jakże więc chciałby zginąć rażony
piorunem?
Lecz na scenie poległo od kamieni
ciało...
To ludzie sąd wydali, wyrok wykonano,
rozeszli się z nie makiem na ustach
mieszczanie.
Została tam królowa i... ciał nie
zabrano.
Cios w jej serce zbyt wielki... Zbyt
wielki, jak dla niej.
A jeżeli kochała, wszystko minąć musi,
obaj byli tak blisko, i obaj dalecy...
Znienawidzony pierwszy, co miłością kusił,
i nie poznany drugi... jak smutni
kalecy.
Teraz będzie samotność i... powieści
koniec.
Tak się pieśń zakończy, bez długich
refrenów.
Miłość zawsze jest ślepa, lub jak ogień
płonie.
Wiele jeszcze usłyszysz o miłości
trenów...
Komentarze (3)
To jak pieśń dawnych grajków, co po krajach chodzili i
chętnym głosili różne opowieści a słowom dźwięk lutni
wtórował(albo jakiegoś innego instrumentu:) )a pieśni
długie były bo lud ciekawy telewizji nie oglądał ni
gazet nie czytał...a gdybyś w zakończeniu napisał
zamiast"zawsze"miłość czasem jest
ślepa...powiedziałabym,że pieśń mnie urzekła:)
Długie to fakt lecz jak miło się czyta tak ładnie
napisane opowiadanie.Czytałam z zapartym tchem...
Ja ci się chciało tyle pisać...?? Ciekawy tytuł