Śnić
Szelest wiatru w tysiącu wspomnień,
Nieprzebrany majestat cudnego obrazu,
Wichura w morzu nadziei zaszalała,
Zgasła, i znów rozgorzała.
Pustą ulicą, gdzie okna jedynie
Refleksami mrugają do siebie,
Gdzie nieodzowna nieśmiałość czasu
Przestrzeń zamraża,
A krople czernią uśmiechu upiora świecą.
Tutaj czujesz na karku powiew tego,
Co najdziwniejszym się zdaje,
Co strunę naciąga i drga nerwowo,
Podświadomość kalecząc,
Snując niedobór zrozumienia.
Uśmiech gaśnie wraz ze zmianą warty,
Teraz chichoty słychać dookoła,
Naciągnięta na podświadomość zasłona
Pęka, a w środku jedynie robactwo.
I nawet gdy podejść zdołasz,
Już nie ogarniesz wzrokiem,
Już nie poczujesz smaku,
Podnosisz tylko głowę,
Stoisz wśród nicości,
Chichoczesz wraz z innymi.
A gdy już czas odejść,
Kiedy odwracasz głowę,
Zaglądasz w pustkę szeroką,
Zanurzoną w oczodołach niezmierzonego,
Chwytasz oddech,
Szarpiesz powietrze,
Sparaliżowany wołasz.
Cóż człowiek winien temu?!
Czemu nade mną nic?!
Odwróć role na moment jeden,
Wrzasku chwila niespokojna…
I już czujesz dotyk dłoni,
Chwiejesz się, a świat runął w posadach,
Bo Architekta nie było,
A piekło jedynie marzeniem niespełnionym
się staje.
Komentarze (2)
Owszem z pazurem, przemawia.
Mądry i zastanawiający jednocześnie wiersz...bardzo mi
się podoba