Spacer po Greenpointcie.*
Rodakom na obczyżnie.
Po zaśmieconych ulicach Greenpoint"u,
W niedzielny dzionek idzie polski chłop.
Przyjechał z Łomży,czy gdzieś z pod
Giewontu,
Nieokrzesany,prosty jak zbożowy snop.
Góry śmieci omija po drodze,
Wiatr gazety mu szarpie u nóg,
W kraju czysto miał w swojej zagrodzie,
Czemu tutaj nie sprzątną tych dróg.?
Szklistym okiem ogląda wystawy,
Wszystko kupić od razu by chciał.
Konto w banku ma jeszcze nieduże,
Ale w kraju na traktor by miał.
Dolar pali go ogniem w kieszeni,
Wnet do banku chciałby go nieść.
W Polsce kupić chce jeszcze ziemi,
A i kombajn zamówił już teść.
W swych rozmysłach podąża powoli,
No i Nassau ave. już róg,
Lecz do domu na obiad iść woli
Zamiast baru polskiego przejść próg.
I tak idąc omija kolejno,
"Łomżyńską","Pod Wierchami",no i
"Pyzę"bar,
Ale pachnie mu kuchnia domowa,
Wieprzowina w kapuście,lub bigosu gar.
Przy "Agencji podróży" przystanął
I przez głowę przebiegła mu myśl.
Czy do Polski nie wracać już pora,
Czy biletu nie kupić już dziś?
*Greenpoint,-dzielnica Brooklyn"u NY. zamieszkała także przez Polonię. Z cyklu: wiersze z podróży.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.