Średnia Improwizacja
Nic nie zastąpi uczuć błękitu skąpanych
Poznałem co to przepaść, poznałem wschód
słońca
Omdlałem cały we łzach oczami zalanych
Poczułem radość ducha początku i końca.
Kupiłem miłość i sprzedałem na straganie
Odzyskałem wolność, uczucia rozszerzyłem
Oddałem swe życie, nic nie dostałem za
nie
Ze szczytów skał kogoś widziałem. To ja
byłem!
I w sercu myśl jedna mi przyświeca
istnienie
Lecz w głowie wciąż są ptaki skrzydlate
rozsądku
Skąpałem się poczułem powietrza
tchnienie
Przegrałem! Przegrałem całość swego
majątku.
Zatraciłem się w kruchej glinie
świadomości
Tysiąc gwiazd na nieboskłonie tkwi i w mych
oczach
I zgubiłem sens, poczucie rzeczywistości
Bo ogień, żar mych uczuć gasiłem w cudzych
snach.
Sam rozpaliłem lampę swej piękności
ludów
I mocno ścisnąłem swego serca
pierścienie
Zamknięty w ciasnej kryształowej kuli
cudów
Nad głową niebo, pod stopą skała i
cienie.
Wy mali! Wzrok mam silny, tęgie moje
barki.
Wy podli! Jestem przecie posągiem
człowieka!
Wy bez serc, wy bez ducha! Skręcę ja wam
karki.
Gonię wolność, gonię myśli a czas
ucieka.
Czemuż, ach czemuż? Ach poeta jest
przeklęty
Kimże ja jestem bym mógł mówić "tak" "nie"
myśląc?
Dlaczego dla świata i dla ludzi wyklęty?
Jak to cudownie i strasznie nic nie czynić
chcąc!
Bogaty monumentalizm życia i wiary
Ciemny chłód marmurowej posadzki
kościoła
I myśli wielkiej z ziemi lub z błękitu
czary
Rozpłynąłęm się. Słyszę - "jedźmy, nikt nie
woła"...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.