Staniemy na szczycie swych...
Miliony tęsknot szalonych
zesłanych na zmarnowanie.
Dokąd odszedłeś tamtej jesieni?
Czym wtedy było moje czekanie?
Gdzieś bywał każdego dnia,
a nadchodzący świt był Twym pijanym
cieniem.
Nie szukłabyś żadnej z prawd...
Jest tylke dróg przeplatanych sennym
marzeniem.
Nie było wstydu, zahamowania.
Nie czuła już blizn na ciele.
Nie spostrzegł nikt w jej oczach
błagania.
Nie wiedziała, że miłosć jest jedynie
urojeniem.
Powroty, tęsknoty, rozstania.
Oczekiwania i wiatru dziwne nawoływania.
Co chcieliśmy sobie tym udowodnić?
Po co były te nieustanne próby?
Nielogiczne bez odpowiedzi pytania?
Chciałes złączyć w jedność dwa oddzielne
zdania.
Chciałam poskładać potłuczone odłamki
szkła.
Zraniłam się, lecz wiem...
Myślałam, że nadszedł już czas
pożegnania.
Lecz nagle runął mur, który jeszcze wczoraj
zdawał się iż jest nie do pokonania...
"Truly, madly, deeply..." ;*
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.