stygmaty liczone razy II
Bierze zegar w swoje dłonie
Które jak wskazówki…
Depczą mu na skroniach…tętna
A oni wszyscy stoją…
Już po fakcie
Przyglądają się mu…..
A on w myślach ucieka
…po piaszczystych przestworzach
W kieszeni chowa betonowe płyty winy
Nie jestem…nie jestem winny
powtarza
Defekt młodości, a może
kara….skazany!
Od kiedy otworzył jaskrawe światła oczu
On wiedział…tak być musi
Przeznaczenie czy reasumpcja zdarzeń?
Otwierają się skrzypiące drzwi…
Ktoś obija blaszany kubek o okno
…cisza zamyślenia!
Czuje dotyk – stygmaty życia?
Jakoś ciemniej….
Poświata poszła spać?
Ginie próg dobroci…
Odeszli już nikim jesteś….dla
nich…
Spadasz w dół...
Drzwi skrzypią…krzyk!
Uderzenie z rzeczywistością?!
Źrenice się obudziły
Kolor oczu zadzwonił znów na światło
Spadłeś tylko z łóżka…już dobrze
Mama znów Cię przykryje – jak
zawsze!
Tylko śniłeś skrypt….szary skrypt
Który pisany będzie…jeśli powiesz
Nie mów więc!
I zamilkł nawet ten…
Który za wyimaginowanego przyjaciel Ci
był
Ukrył się jak i Ty – ucięli mu język
jak i Tobie!
Teraz razem w ciemni pod łóżkiem…
Obmyślacie kolejne manewry…
jak zrobić byś nie spadł z łóżka kolejnej
nocy!
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.