Światło...
Na sukience rozkwitały łąki kwiatów,
zawstydzone wrodzoną nieśmiałością
margaretki
podnosiły głowy pod czułością twoich
dłoni.
Dni wschodziły słońcem twojej twarzy
żegnając ukochanym obliczem księżyca
zawieszonym nad bursztynem moich oczu.
A ja przyrzekałam ci siebie, bez reszty,
i to że cię nie opuszczę...
bo któż przy zdrowych zmysłach
odbiera dobrowolnie światło swoim oczom.
Komentarze (9)
Niebanalnie wracasz do wspomnień, szukasz w nich
wartości i chyba się nimi ogrzewasz, co przydaje się
zimą.
Potrafisz oczywistość tak ładnie w strofy ująć i nawet
rzeczy proste, jak sukienka, stają się poezją.
Całość bardzo romantyczna,a ostatnia zwrotka porostu
perełka...piekny wiersz
głęboki przekaz woli umysłu. Pozdrawiam
widzę, że rozpuściłaś myśli bez rymów i całkiem fajnie
popłynęły - dobra puenta ...
Dobre zakonczenie,oj dobre!
Za ostatnią zwrotkę masz u mnie duży plus
Piękny, wymowny wiersz. Lekkie matafory dodają mu
romantyzmu.
miłosc musi miec troszke egoizmu pieknie to ujełas w
wiersz:)