Świątynia depresji 2
Nie mogę tego znieść
Ty będący mną
pozwól mi odejść
Chciałem być własny
marzenia niczym świece
na moich oczach gasły
Widziałem za dużo strzałów w ciemności
modliłem się za ból któremu służę
odarto mnie z resztek wartości
wykonując polecenia tego na górze...
Dusza psuła się od wewnątrz
zostając palącym popiołem
umierała tak często
odradzając się przerażonym aniołem
Egzorcysta krzyczał że to morderca
położył krzyż na czole
chcąc wypędzić Boga z jego serca
Zaczęły dokonywać się sakramenty strachu
nastała najchłodniejsza cisza
myśleli że ją wypędzili
a ona ciągle się zbliża...
Świątynia depresji trwa
zaczynam się tam gdzie kończę się ja
Komentarze (1)
Trochę serotoniny i będzie dobrze. Pozdrawiam.