Świt nad wrzosowiskiem
Niebo zaczyna już jaśnieć,
a przed chwilą jeszcze
noc głęboka była
blednie księżyc,
gasną gwiazdy
szarość antracytu
ustępuje z wolna
miejsca barwie antracytu
i chłodnej zieleni,
a na dalekim widnokręgu,
gdzie czarna masa wrzosowisk
z niebem się styka
srebrza się już
pierwsze słońca promienie.
O tej dziwnej i niesamowitej
porze zagubionej gdzieś
na granicy nocy i dnia
bezkresne wrzosowiska
wydaja się tajemnicze.
Wtem słońce wytryska zza wzgórz
oblewając świat potokami
olsniewającego i krystalicznego światła.
W promieniach słońca
jak okiem sięgnąć
ciągnie się rozkołysane
falujące na wietrze
morze purpury i fioletu.
W ciszy poranka
oddzywają się
przenikliwe trele słowików
kołujących po błękicie nieba.
Z oddali słychać pluskanie
strumyka spływającego
po kamiennym zboczu.
W przejrzystm, rześkim powietrzu
czuć zapach wrzosu
i czarnych jagód
mchu i paproci.
Po porcelanowym błękicie nieba
płyna lśniącobiałe puszyste obłoki
wstał nad wrzosowiskiem
kolejny piekny dzień.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.