Swołocz
fragment z nowo pisanych wspomnień
- Szóstego marca będziemy obchodzić
rocznicę wyzwolenia Grudziądza spod
okupacji hitlerowskiej w tysiąc dziewięćset
czterdziestym piątym roku.
– A to mi coś dziadek kiedyś opowiadał! –
wyrwał się nagle jeden z junaków. – Że coś
z miesiąc Ruskie zdobywali! Dziadek
siedział w piwnicy, a te Ruskie były różne.
Walczyli z Niemcami, ale też i gwałcili.
Dziadek mówił, że ledwie jedną kobietę
uratowali, jak ją taki Rusek wyciągał z
piwnicy. Ktoś tam jednak z góry krzyknął po
rusku i ten Rusek wylazł. I potem dziadek
jak wyszedł, to zobaczył jego, jak leżał.
Podobno swoi go rąbnęli.
Nie przerywałem, chociaż temat miałem
przeprowadzić o wyzwalaniu, a nie o
gwałceniu. Ale zainteresowanie junaków
wzrosło, a to znaczyło, że przy okazji
posłuchają i tego, co miałem im przekazać w
pogadance.
– Tak dziadek gadał. – Junak zamilkł i
chwilę nad czymś się zastanawiał.
Milczałem, dałem mu czas. Wreszcie
dokończył: – Zmyślał dziadek czy nie,
obywatelu komendancie? Że tak swoi od ręki
go zastrzelili?
– Odpowiem, ale pod koniec.
(...)
Do tej pory stałem przed junakami. Teraz
przysiadłem na rogu stołu, postawą
informując o zakończeniu oficjalnej części
pogadanki.
– Teraz o tym, o co pytałeś – zwróciłem się
do junaka, który wspomniał o swoim dziadku.
– Tak, to co twój dziadek mówił, niestety
zdarzało się. Żadna wojna nie jest „jak to
na wojence ładnie” malowaną zabawą, jak
niektórzy myślą. Wojna to często brud,
głód, zbrodnie i gwałty również. W każdej
armii się to zdarzało i zdarza. Wojna
wyzwala często w ludziach najgorsze
instynkty.
Na chwilę zamilkłem. Temat był trudny,
zwłaszcza że już dobrze znałem
zainteresowania większości junaków. Nie
były one z tych, które były aprobowane
przez społeczeństwo. Nie wiedziałem, jak
się odniosą do mojej opowieści, czy nie
zaczną śmiać się i pochwalać. Zdecydowałem
się jednak dokończyć.
– Wcześniej pracowałem w fabryce. Moim
kolegą był starszy pan, który w
czterdziestym piątym miał szesnaście lat.
Mieszkał na obecnej ulicy Michajłowa,
blisko tej Szóstego Marca. W czasie walk o
Grudziądz siedział z rodziną i innymi
mieszkańcami domu w piwnicy. Mówił, że
siedzieli w tej piwnicy dwa czy trzy
tygodnie. Przez ten czas, mimo oblężenia,
Niemcy cywilom wydawali sumiennie jedzenie
na przydziałowe kartki żywnościowe.
Najbardziej zapamiętał marmoladę, robioną
podobno z buraków. – Zwilżyłem gardło wodą
i spojrzałem na siedzących przede mną
junaków. Aż się w duchu zdziwiłem; nikt z
nich nie drzemał, nie popatrywał w sufit,
nie ziewał. Odstawiłem szklankę i
kontynuowałem: – Kiedy Rosjanie już zdobyli
tę ulicę, kilku ich żołnierzy weszło do
piwnicy, szukając giermańców, to znaczy
Niemców. Oni byli normalni, kilku młodych i
jeden starszy już wiekiem. Rozejrzeli się,
chwilę porozmawiali, dali nawet jakieś
puszki z mięsem dla riebionok, jak
powiedział ten starszy; to znaczy dla
małych dzieci. I wyszli. Po kilku godzinach
wpadło do piwnicy dwóch innych
czerwonoarmistów, pijanych prawie w sztok.
Zaczęli szarpać i próbowali wyciągnąć dwie
młode dziewczyny. Ludzie zaczęli je bronić
i trzymać, to jeden strzelił w sufit i
wycelował karabin w ludzi. Ktoś z cywilów
zdążył wyskoczyć z piwnicy na podwórko.
Akurat przechodził tam oficer radziecki z
grupką ich żołnierzy. Kiedy mu mieszkaniec
powiedział, co się dzieje, oficer zszedł do
piwnicy i kazał wyjść na górę tym dwóm
pijakom. Tam postawił ich pod murem, kazał
odłożyć broń i odpiąć pasy. Wyciągnął
pistolet i pif paf – zrobiłem dwukrotny
ruch ręką – na miejscu ich zastrzelił.
Potem splunął na nich, rzekł „swołocze” i
poszedł ze swoimi dalej.
– Tak że – kontynuowałem – są ludzie i
ludziska, są normalni żołnierze oraz
maruderzy, łajdacy w mundurach. Tak, jak
wśród ludzi. Do wojska poborowi są
powoływani pod przymusem, sami o tym
wiecie, a zwłaszcza w czasie wojny, kiedy
miliony ludzi się mobilizuje i daje im
broń. Ten pamiątkowy kamień nad Wisłą, o
którym mówiłem, poświęcony jest tym
pierwszym, którzy zginęli w walce. O tych
drugich… – zawiesiłem głos, szukając przez
chwilę odpowiedniego słowa – niech sczezną
w niepamięci.
Spojrzałem na zegarek. Czas było kończyć
pogadankę.
– Tak też było, bez owijania w bawełnę. Jak
rzekłem, w czasie wojny często na wierzch
wychodzą wszelkie szumowiny. Pamiętajmy
jednak o wyzwoleniu, o tych którzy zginęli
wyzwalając, a nie o bandytach w mundurach.
W każdej armii tacy byli. Aha –
przypomniałem sobie, co chciałem jeszcze
powiedzieć – a ulica Michajłowa ma nazwę,
gdyż zginął tam oficer radziecki, lejtnant,
to znaczy porucznik Michajłow.
Już chciałem wypuścić junaków, kiedy
drużynowy Zabłocki podniósł rękę.
– Aa, obywatelu komendancie, to był ten sam
oficer?
– Tego nie wiem, czy to był on, czy też
inny tam zginął. Mojego znajomego w fabryce
też o to pytałem, ale nie wiedział. Jedyne,
co wiem od kogoś, kto jest pasjonatem
historii naszego miasta, to to, że
Michajłow był dowódcą grupy szturmowej.
Podobno wpadł w zasadzkę Niemców w jednej z
kamienic na tej ulicy. Postrzelili go,
podpalili i jak żywą pochodnię wyrzucili z
kilku pięter przez okno. Straszna śmierć.
Dziękuję, koniec zajęć.
Komentarze (8)
Mariat, oczywiście, że wojny są "be", oprócz wojen
obronnych.
Co do obecnie "na tapecie" wirusa - istnieje i można
go zobaczyć pod mikroskopem. Tak że nie jest tylko
czymś wymyślonym. Jedynie uważam, że w walce z nim
rządy skaczą od jednej ściany do drugiej, zamiast
wypośrodkować - chronić chorych , słabych, starszych,
ale nie blokować wszystkich. gdyż wtedy "lekarstwo"
staje się gorsze od choroby. Jestem za metodą walki ,
jaką stosują w Szwecji.
Valanthil, każdy tekst i każdą historię można zepsuć
lub zrobić zdatnym do czytania i przy tym przeżycia
emocji. W tym jest rola autora...
Dziękuję.
i dlatego wszystkie wojny są wielkie "be",
a obecna, gdzie bronią i celem jest ogólnoświatowa
panika i wymyślony niewidzialny wirus jest wojną w
białych rękawiczkach już nie państw a cywilizacji.
Historię trzeba opakować w sprawną narrację, inaczej
stanie się zbiorem dat i zbioru nazwisk. A to przecież
emocje i wszystkie odcienie codzienności. Wyszło
profesjonalnie.
Jastrz, napisałeś za mnie o różnicy między minioną i
obecną "niecenzuralnością".
Chociaż mówiłem to w latach 80. ubiegłego wieku. Jakoś
nie dotarło do władz wyżej...
Natomiast moje sprawozdanie z miesięcznego pobytu z
młodzieżą w sowchozie na Syberii (praca wakacyjna w
ramach wymiany międzynarodowej; pierwszy taki wyjazd)
nie spodobała się moim władzom. Kazali poprawić, bo
relacja miała iść do Warszawy... no to dodałem jeszcze
kilka szczegółów. Wyraźnie nie o to im chodziło.
Trochę mnie ochrzanili, ale kiedy wróciła następna
grupa i potwierdziła moje sprawozdanie, muszę przyznać
- przeprosili mnie. Na tym ta wymiana międzynarodowa
się skończyła ;) Ale to była już końcówka lat 80.
luźniej już było.
PS. Swoje wspomnienia piszę prawie dokumentalnie,
chociaż fabularnie. Życie nie było i nie jest
kontrastowo czarno-białe, jest w odcieniach szarości;
ludzie są dobrzy lub źli, niezależnie od panującego
ustroju.
PS 2. Nie będę się zakładał z Tobą, bo z góry
przegram. W Grudziądzu nie ma już ulicy Michajłowa,
nie ma też ulicy "6 Marca" ani nawet ulicy "Wojska
Polskiego"...
Sławomirze - tak, niestety.
Historią nie zadowala nikogo (może z wyjątkiem ludzi
normalnych, a to nie oni są we władzach). Wtedy było
to opowiadanie "niecenzuralne", bo mówiło, że Rosjanie
gwałcili. Dziś jest to opowiadanie "niecenzuralne", bo
mówi, że Rosjanie dzielili się swoimi przydziałami
konserw...
Założę się, że dziś już nie ma w Grudziądzu ulicy
Michajłowa...
Różni ludzie trafiają do armii podczas wojny, fakt. Do
tego wszelkie jej okropieństwa odbijają się negatywnie
na psychice. Alkohol znieczula, ale wydobywa też
najniższe instynkty na światło dzienne.