syn marnotrawny
DLA MOJEJ UKOCHANEJ ŻONY HANI
Nie wierzę już w nic,
I nie mam już szans.
Dopóki ktoś nie powie mi, że nie jest
tak.
Że tylko śmierć zabierając mnie,
Pozostawi pustkę i wspomnień brak.
CZY TEGO CHCĘ?
Nic nie da mi to,
Zbyt ciężki plecak mam.
Jestem zbyt słaby, by udźwignąć sam,
Ciężar ten.
Setki, tysiące krzywd i ranienia,
Egoizm, podłość, draństwo,
To moje życie, i…wierzyłem w
śmierć.
Bo gdy mnie zabierze,
Nastanie znów spokój,
I spadnie ze mnie krzyż,
Tak ciężki mi.
A gdy Jezus szedł
I krzyż Ludzkości niósł,
Czy On był silny by,
Udźwignąć Go Sam?
NIE, ON CHCIAŁ!
Dostałem już szans,
I nie zliczę ich.
Więc właśnie może Ty,
Wskażesz moją drogę mi,
Bluźniłem, to wiem,
Zdradzałem Cię też.
Lecz może marnotrawny,
Pokorny i skruszony syn
Możliwy jest dziś?
„WIELKI” prowadź mnie, poniosę
swój krzyż,
Mam dla kogo ,i…
Chcę naprawdę żyć!
WIĘC DODAJ MI SIŁ!!!
I DLA DOMINIKI, NAJDROŻSZEJ CÓRKI.
Komentarze (3)
Widzę skruchę,popełniłeś błędy w życiu,ale nie mi to
oceniać.Wiersz przepełniony szczerością z podziwem i
uznaniem plus.Pozdrawiam i życzę Ci,aby wszystko
ułożyło się jak najlepiej.
Trochę naciągasz swoje teorie, sięgasz do nawiększych
Autorytetów i właściwie niewiele wyjaśniasz i
tłumaczysz. Dam Ci + na pociechę!!!
pełen bólu za szczerość emocji..plus...pozdrawiam
cieplutko